Sunset on Langkawi Island

Sunset on Langkawi Island
Zachód słońca na wyspie Langkawi

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Nasz urlop w Kuantan


Niespodziewanie mój mąż został wysłany na konferencję do Kuantan; jego szpital pokrywa koszt pobytu i wyżywienia. Konferencja i wykłady mają trwać 4 dni. Nie lubię zostawać sama z dziećmi, kiedy mąż ma 24-godzinny dyżur, a co dopiero 4 dni, dlatego postanowiliśmy pojechać całą rodzinką i zrobić sobie takie miniwakacje w kwietniu.

http://kuantan.regency.hyatt.com/hyatt/hotels-kuantan-regency/index.jsp?null


Kuantan jest małym miasteczkiem w stanie Pahang, oddalonym od Kuala Lumpur około 260 km. Jedną z atrakcji tego miasta jest fajna plaża. Mieszkańcy tego miasteczka są bardzo sympatyczni, większość stanowią malezyjscy muzułmanie. Niestety ich angielski nie jest dobry, ale nadrabiali uśmiechem i życzliwością w komunikowaniu się z turystami.



Po 4 dniach mogę powiedzieć, że urlop należał do udanych, pomimo że czuję się wykończona fizycznie, mam zakwasy chyba w każdym mięśniu. A wszystko to za sprawą Józia, który nie miał ochoty na spacery po plaży i po mieście, a że mama koniecznie chciała coś więcej zobaczyć niż tylko piach, morze i basen, to musiała nosić na rękach królewicza Józefa. Nie wiem, jak długo ten mój kręgosłup jeszcze pociągnie....

Po hotelowym śniadanku mąż odjeżdżał na wykłady, a ja brałam dzieci na spacer po plaży. Adasiowi udało się jednego ranka złowić „starfish” – dosłownie skakał z radości – jego radość była bezcennaJ



Podczas innego spaceru spotkaliśmy Malaja, trzymającego w ręku dopiero co złowione dwa olbrzymie kraby, podobno tę odmianę można złapać tylko w kwietniu. Wygląd tych stworzonek odebrał mi chwilowo ochotę na kąpiel w morzu.




Odkryliśmy most łączący plażę publiczną z dżunglą i inną dziką plażą. Koniecznie chciałam się przejść tym mostem i zobaczyć, co się znajduje na drugim końcu, Adaś jak zwykle marudził, że wolałby się taplać w wodzie, Józio zastrajkował po kilku krokach, kładąc się na ziemi, ale i tak postawiłam na swoim i wkroczyliśmy na most, z którego uciekliśmy w podskokach, kiedy zobaczyliśmy stado małp nadciągających w naszym kierunku. Cofnęliśmy się na chodnik i obserwowaliśmy akcję gangu małp. Przyznam, że byłam bardzo wystraszona. Małpy ruszyły na podbój koszy na śmieci, nie zważając na ludzi. Zgrabnie zrzucały pokrywy koszy i rozrzucały śmieci, śmiało podchodziły do dzieci, które ochoczo zaczęły je karmić. Dopiero jak małpy podeszły pod sklepiki przy plaży i huśtawki na placu zabaw, mieszkańcy zareagowali: tupiąc i strzelając z proc.







Wykorzystałam moment, kiedy większa grupa turystów wchodziła na most, i podłączyłam się do nich. Dygotałam ze strachu, przechodząc tak obok tych małp, ale udało się i mogłam podziwiać dziką plażę.

Jednego popołudnia wzięłam dzieci do pobliskiego mini ZOO, zwierzątek było wprawdzie malutko, ale była też możliwość przejażdżki na koniku. Adaś uwielbia takie atrakcje, myślałam, że uda się też Józia namówić na rundkę, ale niestety Józio wolał podziwiać konie tylko z daleka. Każda próba zbliżenia się do nich kończyła się histerycznym płaczem, ale co ciekawe, nie mógł od koni oczu oderwać i całe nasze zwiedzanie ZOO zaczęło się i skończyło na obserwowaniu koników.



Wyczytałam na jednym z plakatów, że następnego dnia w tym właśnie ZOO ma być wielkie przedstawianie: „Nocne ZOO-zabawa dla całej rodziny”. Ta imprezka miała się zacząć o 20.00 i trwać do 23.00. Namówiłam swoich chłopaków i pojechaliśmy. O rany! Jaka porażka... Scena i dekoracje wyglądały imponująco, rozłożono krzesła i folie do siedzenia na ziemi. Oświetlenie i głośniki – wszystko wskazywało na wielkie show i dobrą organizację, niestety pozory mnie zmyliły. Wyobraźcie sobie, że na występ czekaliśmy dokładnie godzinę i 15 minut. Tyle trwały jakieś tam przygotowania, w tym czasie puścili na ekraniku film Disneya.
 Nie mogłam usiedzieć, tak mną trzepało, ale rozglądając się po zgromadzonych miejscowych, zauważyłam, że tylko mnie przeszkadzało to opóźnienie. Wszyscy z wrodzonym spokojem zapatrzeni w bajkę, jakby to był największy hit kinowy. 
Mój F. zabijał mnie wzrokiem, gdzie to ja go przyprowadziłam i co to musi oglądać. W takich sytuacjach arabski temperament się odzywa u mojego męża i co chwilę mnie szturchał, żebyśmy wyszli. Adaś znużony usnął mi na kolanach. Doczekaliśmy się... wyszła para prowadzących i po malajsku zaczęli gaworzyć przez następne 10 minut. Okazało się, że zapowiedzieli jakieś gwiazdy śpiewające, bo potem wyszły na scenę po kolei dwie piosenkarki i piosenkarz. Nie to, że nie lubię malezyjskich przebojów, bo lubię, ale nie w środku nocy i to jakieś wyjące smutne piosenki. Mój mąż nie mógł wytrzymać ani sekundy dłużej i tyle z nocnego Zoo sobie oglądnęliśmy...



Pozostałe dni minęły nam na zabawie w piasku, kąpieli w morzu, a później w hotelowym basenie. Nabraliśmy kolorku i wymoczyliśmy ciałka. Fajnie jest się tak zrelaksować od czasu do czasu.

Malezyjczycy unikaja slonca -biala skora jest tutaj w modzie ;D


Adas a w  tle malezyjskie wczasowiczki



moj ukochany kwiat Plumerii


osrodek wypoczynkowy Hyatt Regency Kuantan wieczorem

prawie jak w Sopocie ;D


Przepiekny Meczet w centrum miasta Kuantan

9 komentarzy:

  1. bajecznie!!! Też chcę w takie miejsce i takie ciepełko!!! :) A czy dla Józia nie moglibyście mieć jakiegoś specjalnego wózka? Żebyś nie musiała tak dżwigać? Pozdrawiam z Gdańska! Wszystkiego dobrego dla Was!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały wypad i wrażenia, kraby robią wrażenie podwójne:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepiękne zdjęcia! I ta woda! A te wielgachne kraby wyglądają jak prehistoryczne :)))

    Zdjęcie tego ośrodka wypoczynkowego zapitoliłam Ci na tapetę - jest cudne! Mogę sobie na nie patrzeć i marzyć, że kiedyś, w przyszłości... może uda mi się tam pojechać. Albo przynajmniej w podobne miejsce.

    OdpowiedzUsuń
  4. Te kraby to wygladaja jak horseshoe crab i sa bardzo cenne, bo zawieraja cos zwalczajacego raka i nie mozna ich zabic, bo tylko jako zywe to produkuja :)

    Kwiat cudowny a widok kurortu nocna- zapiera dech w piersiach. W sumie dla mnie (tj moje wyobrazenie) jest takie, ze Malezja to jedne wielkie wczasy :P ale to miejsce jest wyjatkowo urokliwe! Zazdroszcze :)

    Pozdrawiam,
    Mea

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mea- najwidocznie lokalny Malaj nie ma pojecia o wlasciwosciach kraba bo powiedzial mi,ze je zlowil na kolacje:/

      Usuń
  5. Aga dziękuję za pokazanie tego odległego, ale urokliwego świata, a jednocześnie Dzielna Mamo- dałaś radę :-, tylko rzeczywiście uważaj na kręgosłup- może jakiś wózek dla Księcia Józefa ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Malezja jest wyjatkowym krajem i naprawde atrakcyjnym turystycznie:) To caloroczne slonce sprawia, ze macie takie wrazenie wiecznych wakacji ale uwierzcie ,ze w zyciu codziennym ono na dluzsza mete bardzo meczy i ja go unikam juz tak jak wszyscy malezyjczycy;)

    Jozio ma swoj wozek,taka japonska parasolke, niestety ona nadaje sie tylko na warunki miejskie a nie terenowe dlatego nie wzielismy jej ze soba:/

    Pozdrawiam wszystkich czytelnikow:) i przesylam garsc malezyjskich promyczkow;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Po pierwsze, nie dziwię się, że urlop udany, skoro w takim pieknym miejscu!!! ach, aż zachciało się wakacji od samego patrzenia na zdjęcia...

    Po drugie, na moje oko te "kraby" to skrzypłocze, bardzo cenne ze względu na swoją historię i krew.

    A po trzecie, bardzo mi się ten blog podoba :)

    Pozdrawiam,
    Paulina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze sie,ze kolejna czytelniczka dolaczyla:) Pozdrawiam Cie Paulino serdecznie:)

      Usuń