"Moon
cake" czyli księżycowe ciasteczko jest symbolem chińskiego festiwalu.
Tak
znowu mamy święto w Malezji;)
Wedługchińczyków ten ciasteczkowy czas przypada na 15 dzieńósmegoksiężycowego kalendarza.
Jest to święto bardziej historyczne niż religijne.Podobno w 14 wieku w Chinach odbyłasię zwycieska batalia nad
Mongolami. Legenda głosi, ze sekretna wiadomość ze wskazówkami jak postąpić pod czas walki rozesłano własnie w ciasteczkach księżycowych.Wiadomośćrozeszłasiębłyskawicznie. Latarnie stanowiły dodatkowa sygnalizacje dla wojsk z wyższychrejonów.
I
wszystko jasne, dlaczego większośćchińskichdomów udekorowano lampionami
a na każdym kroku możnazakupićrożnego rodzaju specyficzne ciasteczka.
lodowa wersja moon cake
fikuśne opakowania na księżycowe ciasteczka
dekoracyjne pudełko na ciasteczka
Festiwal
ten jest szczególnie atrakcyjny dla dzieciaków. Organizowane są konkursy na
najciekawszy lampion, a następnie grupowe procesje z lampionami. W nocy wygląda to naprawdę bardzo fajnie.
P.s A tak miedzy nami to te ciasteczka nie nadająsię do spożycia ;)
W
rocznice naszego ślubuudaliśmysię z mężem do hotelu "Traders", który znajduje się w samym sercu Kuala Lumpur a dokładnie na przeciwko wież Petronans.
zdjęcie z netu
Na 33
pietrze mieści się tzw. "skybar", który jest powszechnie znana atrakcja stolicy.
Widok
z okien jest fantastyczny, na wyciągniecie reki ma się Twin Towers i cały park otaczającywieże.
Wygodne
sofy z poduszkami tuz przy oknach, odbijającesięświatła w tafli wody basenu, smakowite koktajle i ten zapierający dech widok sprawiają, ze człowiek czuje się
zrelaksowany.
Romantyczna atmosferę jednak psuja niektórzy goscie. Kontrast
pomiędzy elegancko ubranymi kobietami (byla tez nawet pani w sukni balowej) a
ubranymi w szorty i trampki niektórymi turystami bardzo razi. A przede wszystkim
ich głośne zachowanie.
Jednak
nam nic i nikt nie zmącił intymnej atmosfery w tym dniu.Bawiliśmy się bardzo
dobrze wspominając nasze początki i życie na libijskiej ziemi.
Niedawno
kupiony telefon musiałam niestety reklamować.
Serwis znajdowałsię w dzielnicy zwanej Bukit Bintang. Jest to bardzo popularna i
lubiana okolica zarówno przez miejscowych jak i turystów.
Wiedziałam , ze w pobliskim centrum handlowym ma sięodbyć wielkie otwarcie pierwszego w
Malezji sklepu firmy H&M.
Bardzo lubie ubrania tej marki i z uśmiechem na
twarzy, po załatwieniu sprawy z telefonem udałam sie w to miejsce.
W myślachjuż naiwnie wyobrażałam sobie, ze wzbogace swoja szafe o kolejne ciuszki ale okazalo się na miejscu, ze będę musiala poczekać.
Przed
wejsciem wielki tlum, media, cala masa fotoreporterów. A kolejka nie miala końca. Fani H&M musieli chyba czekać dobre kilka godzin przed drzwiami do
sklepu. Dla tych pierwszych byly rozdawane parasolki z logo firmy i butelki
wody, żeby upal nikogo nie odstraszyl.
Oglądnęłam moment otwarcia, popstrykalam fotki, „ no nic moja szafa będziemusiałapoczekać”-pomyślałam.
A
tak nawiasem mówiąc to trzeba być niezle zakręconym zakupoholikiem, żebyczekać tyle godzin na wejście do sklepu a późniejczekać kolejna godzinę do
przymierzalni.
U nas nadal
chorobowo, niestety wirus przeniósł się na mojego starszego syna. Mam nadzieję,
że antybiotyk, który mu pediatra przepisał, szybko go postawi na nogi, bo 10 września
rozpoczyna się rok szkolny w Adasia szkole.
Były takie 2 dni,
kiedy to ja czułam się już znacznie lepiej, a Adasia jeszcze nie rozłożyło, i w
tych dniach udało nam się zobaczyć kilka fajnych miejsc. Dwa z nich zwiedzaliśmy
w ramach oprowadzania kuzynki teściowej po stolicy. Było to przepiękne akwarium
znajdujące się zaraz przy wieżach Petronas oraz znana już wam z mojego wcześniejszego
postu Jadi Batek Gallery.
Zdjęć własnych robiłam
mało, w akwarium ciemnawo i jakościowo kiepskie fotki wyszły, natomiast w
Galerii to pstrykałam aparatem kuzynki, żeby miała pamiątkę.
Następnego dnia udałam
się z Adasiem do całkiem nowo otwartego (luty 2012) centrum edukacyjnego
zwanego KIDZANIA. Myślałam, że te pierwsze tłumy już się przewinęły i spokojnie
sobie zwiedzimy, niestety grubo się pomyliłam, bo dzieciaków, a zwłaszcza
wycieczek szkolnych cała masa. I nawet cena biletów nikogo nie odstrasza, bo
jak się okazało miejsce jest warte tych pieniędzy.
Podobno takich ośrodków
jest tylko 8 na świecie, w tym tylko w 6 krajach. Pierwszym miejscem był Meksyk,
jak wyczytałam z netu.
Nawet nie wiecie,
jak bardzo żałowałam, że już nie jestem dzieckiem:/ Dorośli tam mieli jedynie status osoby towarzyszącej
i jedyne co mogli, to pić kawkę w kawiarni albo podglądać za szybą, jak się da
swoje świetnie bawiące się dzieci. Podobno wkrótce w luksusowej poczekalni dla rodziców
mają otworzyć gabinet masażu i salon do manicure
i pedicure;)
Bilety do
centrum kupuje się w sali imitującej terminal lotniska, dostaje się kartę pokładową
z magnetycznymi opaskami na rękę, a syn dostał czek bankowy na 50 tzw. kidzos
(pieniążków).
Po ruchomych schodach przemieściliśmy się na piętro, gdzie skontrolowano
nam bilety, wszystko udekorowane, jakby się miało wchodzić na pokład samolotu. Po
przekroczeniu pewnych drzwi ujrzeliśmy inny, magiczny świat. Niesamowite, z jaką precyzją i z wszystkimi realistycznymi
detalami 2-piętrowe olbrzymie pomieszczenie urządzono na wzór mini miasteczka.
Były tam urząd
pocztowy, policja, bank, sąd, straż pożarna, biuro detektywistyczne, szpital, przychodnia,
rozgłośnia radiowa, telewizja, sklepy, restauracje, salon piękności, sklep
jubilerski, salon mody, teatr, uczelnia, symulator lotu samolotem Air Asia, fabryka
ciasteczek Oreo, jogurtów i wiele, wiele innych. Na małym ryneczku z fontanną w
godzinie otwarcia (10.00) cała ekipa pracowników centrum zatańczyła i zaśpiewała
hymn powitalny, wyglądało to zabawnie, ale bardzo uroczo.
Korzystając z
mapy i wskazówek, jakie dostaliśmy na „lotnisku”, najpierw udaliśmy się do banku,
żeby wymienić czek na banknoty.
Według mapy
rozdawanej przy wejściu znaleźliśmy te najatrakcyjniejsze miejsca dla mojego
synka. Pierwszym celem była wizyta w straży pożarnej, niestety rodzice mają
zakaz wchodzenia do danych pomieszczeń, a taka sesja edukacyjna trwa około 15–20
minut. Z daleka widziałam, jak Adaś wkładał mundur strażaka, jak na ekranie
telewizorka pokazano dzieciakom mini filmik edukacyjny o tym, czego nie wolno robić. Nagle wszyscy usłyszeliśmy huk i dźwięk tłuczonego szkła i ryk syreny strażackiej.
Dzieciaki-strażacy wybiegli z sali i popędzani przez osobę prowadzącą wsiedli
to prawdziwego, ale jakby w wersji mini wozu strażackiego. Wóz na sygnale zrobił
rundkę przez całe miasteczko, rodzice nadążali za nim szybkim marszem. Samochód
zatrzymał się przy budynku z napisem Hotel, który płonął, za szybami okien widać
było płomienie (w każdym razie takie sprawiały wrażenie hehe); przed budynkiem były
już rozstawione węże gumowe i dzieciaki miały za zadanie ugasić pożar, lejąc
prawdziwą wodę na ten hotel. Każdy uczestnik po zakończeniu swojej pracy zarobił
po 10 banknotów kidzos.
Niestety nie udało
nam się wszystkiego zobaczyć, po prostu czasu nam nie starczyło, dlatego na pewno
jeszcze powrócimy do Kidzani. W tym dniu Adaś przekonał się jeszcze, jak wygląda
praca policjanta, detektywa, magika, uczył się zakładać koło w warsztacie
samochodowym, zrobił projekt komputerowy samochodu Honda, a także uczestniczył
w operacji pewnej nieszczęśliwej lalki-pacjenta, która podobno miała bakterie w
płucach, na skutek długotrwałego palenia. Przez szybkę widziałam, jak Adaś
skalpelem rozcinał klatkę piersiową, wyjmował „bakterie”, a jak doszło do
zatrzymania akcji serca, to resuscytował pacjenta;)
W każdym
pomieszczeniu robiono dzieciom zdjęcia, ale jak się okazało, za jedną fotkę życzą
sobie aż 20 RM, dlatego wybraliśmy zdjęcia Adasia w roli doktoraJ
kto wie, może kiedyś pójdzie w ślady swojego Taty…
Ciekawe, czy kiedyś
polskie dzieci doczekają się takiego wspaniałego miejsca?