Sunset on Langkawi Island

Sunset on Langkawi Island
Zachód słońca na wyspie Langkawi

poniedziałek, 5 marca 2012

Przeprowadzka


Ostatnie dni spędziłam na przenoszeniu kartonów z pierwszej wieży mojego kondominium do trzeciej wieży. Roboty było co niemiara, namęczyliśmy się strasznie, ale warto było, pomijając utratę kilograma (hurra, dobre i to), teraz możemy się cieszyć przepięknym olbrzymim mieszkaniem w bardzo atrakcyjnej cenie.

Od grudnia mieszka z nami moja teściowa i jakoś w 3 pokojach było nam ciasno, dlatego mąż podjął decyzję o zmianie mieszkania na większe.

Nie spodziewaliśmy się, że przeprowadzka z mieszkania do mieszkania w tym samym "osiedlu" będzie aż tak uciążliwa.

Pakowanie rzeczy w kartony rozpoczęliśmy już tydzień przed planowaną zmianą adresu i całkiem sprawnie nam to poszło. W międzyczasie jedna z moich polskich koleżanek wyjeżdżała na stałe z Malezji i od niej odkupiliśmy stół i dostaliśmy „w spadku” ramę łóżka, naszym zadaniem było załatwienie transportu. W Internecie wyszukaliśmy odpowiedni numer firmy, która zajmuje się takimi rzeczami. I z szefem uzgodniliśmy szczegóły przewozu, wszystko było dogadane, godzina 13-ta w domu koleżanki. Tego samego dnia o godzinie 9-tej ów szef dzwoni, że niestety nie da rady, bo mu się ciężarówka zepsuła.
 Ups, jak pech, to pech, i kolejny stres, bo koleżanka tylko w tym dniu ma czas, żebyśmy mogli odebrać rzeczy, na szczęście udało się w ciągu kolejnej godziny znaleźć inną przewozową firmę, trochę drożej nas to wyszło, ale najważniejsze, że „misja” się udała.

Nie spodziewaliśmy się, że podobna sytuacja nas spotka przy przeprowadzce. Dwa dni przed uzgodniliśmy z kolejną firmą, że o 9 rano 29 lutego zjawi się u nas 4 robotników, cena uzgodniona, zażyczyli sobie 100 Rm od łebka. Mąż specjalnie wziął wolne z pracy. 28 lutego dokładnie o 21 zadzwonił telefon, okazało się, że robotnicy się rozmyślili i jednak nie przyjdą... masakra! Wszystko gotowe: kartony, meble i wszystkie sprzęty przygotowane, a tutaj taki problem. W środku nocy nie ma co wydzwaniać i z rana mąż rozpoczął poszukiwanie chętnych do zarobku. Wierzycie? Nie było chętnych! Kolejne dwie rozmowy telefoniczne nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Mąż wyszedł na ulicę, a dokładniej do budki ochroniarskiej przed naszym kondominium, bo może ochroniarze kogoś znają. Po godzinie dostaliśmy odpowiedź, przyszło kilku panów, ale zażyczyli sobie... bagatelka – 1000 Rm!! Oczywiście mąż odmówił. Szukamy dalej... w międzyczasie razem z moją koleżanką, która zaoferowała pomoc, zaczęliśmy przenosić mniejsze kartony, ubrania, torby. Spróbujcie sobie wyobrazić, z każdą taką rzeczą trzeba było zjechać z 25. piętra na parter, parkingiem między samochodami przejść do trzeciej wieży i windą na 13. piętro. Po 5. takiej wyprawie już miałyśmy dosyć i wzięłyśmy się za sprzątanie nowego lokum.
 Los był łaskawy dla nas i w końcu udało nam się znaleźć firmę, która w miarę szybko przysłała kilku pracowników i za 400 Rm zgodzili się przenieść, ale tylko meble, pralkę, TV i lodówkę. Kartony i inne „duperelki” musieliśmy przenieść sami, chyba ze 20 razy odbyliśmy z mężem tę samą trasę.
Zaleto-wadą takiej przeprowadzki jest też przymusowy odwyk od netu, dopiero wczoraj nam podłączyli na nowo.

Wszystkie kartony wypakowane, mieszkanko wysprzątane, teraz tylko jakąś „parapetówkę” trzeba będzie zorganizować;)

A oto widoczki z naszego balkonu.

po lewej stronie widac czubki Twin Towers:)


swiatynia chinska



codziennie o 7 rano przed swiatynia grupa chinek cwiczy Tai Chi

1 komentarz:

  1. Gratuluję nowego mieszkania i życzę żeby dobrze się mieszkało. Sama dość niedawno przeprowadzałam się z klatki czwartej do pierwszej w tym samym bloku, więc mimo, że to nie wielka odległość to rozumię cię doskonale ile to trudu kosztuje :) Ale było wart. Widoki z twojego balkonu przepiękne!
    AwinionkaBVB:)

    OdpowiedzUsuń