Sunset on Langkawi Island

Sunset on Langkawi Island
Zachód słońca na wyspie Langkawi

środa, 24 lipca 2013

U sąsiadów – dzień drugi

W drugim dniu naszego urlopu zaplanowaliśmy wycieczkę do ZOO.

Nasz hotel mieścił się w okolicach singapurskiego Chinatown i żeby dojechać do ZOO, trzeba było dwa razy przesiąść się w metrze, a później przejechać całą trasę autobusu linii 138, jednym słowem wielka wyprawa, jeżeli chodzi o moją rodzinę.

W tym miejscu muszę koniecznie napisać Wam o singapurskim metrze. Przyzwyczajeni od lat do wożenia naszych „tyłków” samochodem (w Malezji transport publiczny jest na bardzo kiepskim poziomie), podróże metrem traktowaliśmy jak wielką przygodę. Nowoczesność nas oszołomiła i czuliśmy się, jakbyśmy przyjechali z buszu haha.



Zawaliliśmy już na początku, gdyż już na stacji MRT przy lotnisku powinniśmy zakupić bilety na kolejki na 1–3 dni i mieć z głowy kupowanie ich za każdym razem, ale że Józio non stop płakał w samolocie i byliśmy tym zmęczeni i chyba czuliśmy się ogłupieni tym wszystkim, na chybcika kupiliśmy bilety w jedną stronę, a później się okazało, że te karty całodniowe nie na wszystkich stacjach można kupić i w końcu stwierdziliśmy, że już nie warto i za każdym razem kupowaliśmy bilety pojedyncze. Następnego dnia zrozumieliśmy, że można łączyć trasy, ale za każdym razem trzeba skanować bilet i dodawać nową trasę i tutaj zaczęły się nasze „schody”, gdyż bilety na pojedynczą trasę kupowało się tylko w biletomacie. I ta maszyna nieraz doprowadzała nas do szału, a dokładnie jej ekran dotykowy. Nie wiem czemu, ale mieliśmy problemy z klikaniem na niej, każde z nas próbowało po kolei dotykać konkretnych miejsc i nic… masakra! Ile nas to nerwów kosztowało, to nawet sobie sprawy nie zdajecie. Wredna maszyna nie przyjmowała też dużych nominałów i nieraz trzeba było biegać i rozmieniać banknoty.

Kiedy dojechaliśmy na stację, z której mieliśmy się przesiąść na autobus (może nie powinnam tego pisać, ale dobrze, że mój mąż nie czyta po polsku haha, tak więc pozwolę sobie napisać ;) razem z dzieciakami stanęłam w kącie sali, a mój małżonek poszedł poczytać na wielkiej tablicy, skąd ten autobus 138 odjeżdża, wczytywał się dobre kilka minut, zastanawiałam się, co on tam wyczytuje, gdyż tuż nad jego głową (nad tą tablicą) znajdowała się kartka z kierunkiem i numerem autobusu 138 „do ZOO” . Mój F. wrócił zrezygnowany do nas i powiedział, żebym ja poszła szukać, bo on nie może znaleźć… ale miałam ubaw haha. Z daleka pokazałam mężowi tę kartkę, w ogóle to zwracaliśmy na siebie uwagę, takich „sierot” jak my w Singapurze to chyba jeszcze nie było, bo podszedł no nas Singapurczyk i sam od siebie nie pytany objaśnił nam, jak dotrzeć do autobusu 138.

Dobrze, że w porę wyczytaliśmy, że kierowca autobusu przyjmuje tylko wyliczoną kwotę na bilety, bo tak to też byłyby hece. Po około 40 minutach dojechaliśmy do ogrodu zoologicznego.



W kasie biletowej można było nabyć bilety na aż 3 atrakcje: ZOO, nocne safari i river safari. Wybraliśmy tylko zwiedzanie ZOO. Chodzenie po ZOO zajęło nam 6 godzin, Bogu dzięki była możliwość wypożyczenia wózka dla królewicza Józefa;)

Wiele osób polecało nam singapurskie ZOO i mieli rację, miejsce to jest warte zobaczenia. Całe mnóstwo zwierzaków prawie na wyciagnięcie ręki, o konkretnych godzinach można było załapać się na karmienie czy na tzw. animal’s show. Uatrakcyjniliśmy to zwiedzanie o śniadanie z orangutanami. Każdy uczestnik tego programu podczas jedzenia śniadania miał możliwość podziwiania całej rodzinki orangutanów oraz zrobienia sobie zdjęcia w ich towarzystwie.










Na mapie zwiedzania ogrodu zoologicznego była też część tylko dla dzieciaków. Minipark wodny, psie show, karmienie królików i kózek, a także przejażdżka na konikach były rajem dla naszych dzieci. Muszę się Wam pochwalić, że właśnie wtedy w singapurskim ZOO Józio po raz pierwszy w swoim życiu odważył się usiąść na konika. Cała rodzina bila mu brawo J





Kiedy Józio zmęczony usnął w wózku, my wykupiliśmy rundkę na słoniu i była to nasza pierwsza taka przejażdżka.




W drodze powrotnej Adaś sobie przysnął i zresztą nie tylko on haha, chyba pół autobusu drzemało.


Wieczorkiem udaliśmy się do Chinatown, które było tak bardzo różne od malezyjskiego, nie tłoczne, spokojne, czyściutkie, aż trudno nam było uwierzyć, że to Chinatown.(malezyjskie Chinatown)











2 komentarze:

  1. super wakacje i świetne zdjęcia orangutanów :-))

    OdpowiedzUsuń
  2. Super...przepiękne zdjęcia....i już za 3 tygodnie też tam będę !

    OdpowiedzUsuń