W drugim dniu naszego urlopu zaplanowaliśmy wycieczkę do ZOO.
Nasz hotel mieścił się w okolicach singapurskiego Chinatown i żeby dojechać
do ZOO, trzeba było dwa razy przesiąść się w metrze, a później przejechać całą
trasę autobusu linii 138, jednym słowem wielka wyprawa, jeżeli chodzi o moją rodzinę.
W tym miejscu muszę koniecznie napisać Wam o singapurskim metrze.
Przyzwyczajeni od lat do wożenia naszych „tyłków” samochodem (w Malezji
transport publiczny jest na bardzo kiepskim poziomie), podróże metrem traktowaliśmy
jak wielką przygodę. Nowoczesność nas oszołomiła i czuliśmy się, jakbyśmy
przyjechali z buszu haha.
Zawaliliśmy już na początku, gdyż już na stacji MRT
przy lotnisku powinniśmy zakupić bilety na kolejki na 1–3 dni i mieć z głowy
kupowanie ich za każdym razem, ale że Józio non stop płakał w samolocie i
byliśmy tym zmęczeni i chyba czuliśmy się ogłupieni tym wszystkim, na chybcika
kupiliśmy bilety w jedną stronę, a później się okazało, że te karty całodniowe
nie na wszystkich stacjach można kupić i w końcu stwierdziliśmy, że już nie
warto i za każdym razem kupowaliśmy bilety pojedyncze. Następnego dnia zrozumieliśmy,
że można łączyć trasy, ale za każdym razem trzeba skanować bilet i dodawać nową
trasę i tutaj zaczęły się nasze „schody”, gdyż bilety na pojedynczą trasę kupowało
się tylko w biletomacie. I ta maszyna nieraz doprowadzała nas do szału, a
dokładnie jej ekran dotykowy. Nie wiem czemu, ale mieliśmy problemy z klikaniem
na niej, każde z nas próbowało po kolei dotykać konkretnych miejsc i nic… masakra!
Ile nas to nerwów kosztowało, to nawet sobie sprawy nie zdajecie. Wredna
maszyna nie przyjmowała też dużych nominałów i nieraz trzeba było biegać i
rozmieniać banknoty.
Kiedy dojechaliśmy na stację, z której mieliśmy się przesiąść na autobus (może
nie powinnam tego pisać, ale dobrze, że mój mąż nie czyta po polsku haha, tak
więc pozwolę sobie napisać ;) razem z dzieciakami stanęłam w kącie sali, a mój
małżonek poszedł poczytać na wielkiej tablicy, skąd ten autobus 138 odjeżdża, wczytywał
się dobre kilka minut, zastanawiałam się, co on tam wyczytuje, gdyż tuż nad
jego głową (nad tą tablicą) znajdowała się kartka z kierunkiem i numerem
autobusu 138 „do ZOO” . Mój F. wrócił zrezygnowany do nas i powiedział, żebym
ja poszła szukać, bo on nie może znaleźć… ale miałam ubaw haha. Z daleka
pokazałam mężowi tę kartkę, w ogóle to zwracaliśmy na siebie uwagę, takich
„sierot” jak my w Singapurze to chyba jeszcze nie było, bo podszedł no nas
Singapurczyk i sam od siebie nie pytany objaśnił nam, jak dotrzeć do autobusu
138.
Dobrze, że w porę wyczytaliśmy, że kierowca autobusu przyjmuje tylko
wyliczoną kwotę na bilety, bo tak to też byłyby hece. Po około 40 minutach
dojechaliśmy do ogrodu zoologicznego.
W kasie biletowej można było nabyć bilety na aż 3 atrakcje: ZOO, nocne
safari i river safari. Wybraliśmy tylko zwiedzanie ZOO. Chodzenie po ZOO zajęło
nam 6 godzin, Bogu dzięki była możliwość wypożyczenia wózka dla królewicza Józefa;)
Wiele osób polecało nam singapurskie ZOO i mieli rację, miejsce to jest
warte zobaczenia. Całe mnóstwo zwierzaków prawie na wyciagnięcie ręki, o
konkretnych godzinach można było załapać się na karmienie czy na tzw. animal’s
show. Uatrakcyjniliśmy to zwiedzanie o śniadanie z orangutanami. Każdy
uczestnik tego programu podczas jedzenia śniadania miał możliwość podziwiania
całej rodzinki orangutanów oraz zrobienia sobie zdjęcia w ich towarzystwie.
Na mapie zwiedzania ogrodu zoologicznego była też część tylko dla dzieciaków.
Minipark wodny, psie show, karmienie królików i kózek, a także przejażdżka na
konikach były rajem dla naszych dzieci. Muszę się Wam pochwalić, że właśnie
wtedy w singapurskim ZOO Józio po raz pierwszy w swoim życiu odważył się usiąść
na konika. Cała rodzina bila mu brawo J
Kiedy Józio zmęczony usnął w wózku, my wykupiliśmy rundkę na słoniu i była
to nasza pierwsza taka przejażdżka.
W drodze powrotnej Adaś sobie przysnął i zresztą nie tylko on haha, chyba pół
autobusu drzemało.
Wieczorkiem udaliśmy się do Chinatown, które było tak bardzo różne od
malezyjskiego, nie tłoczne, spokojne, czyściutkie, aż trudno nam było uwierzyć,
że to Chinatown.(malezyjskie Chinatown)
super wakacje i świetne zdjęcia orangutanów :-))
OdpowiedzUsuńSuper...przepiękne zdjęcia....i już za 3 tygodnie też tam będę !
OdpowiedzUsuń