Udało mi się
samej wyjść z dołka psychicznego i wreszcie widzę świat w żywszych kolorach, zwłaszcza
ten mój blogowy suwaczek napawa mnie dużą radością;) i pomaga patrzeć w przyszłość bardziej
optymistycznie. Wprawdzie tę niedaleką przyszłość, ale dobre i to... Mamy nowe
zasady rodzinne, żeby jakoś mniej wpadać w te dołki, uradziliśmy z mężem, że każdego
miesiąca będziemy zostawiać dzieci pod czyjąś opieką i wychodzić na randkę, że
raz na miesiąc Mama ma wolne od chłopaków i wychodzi na babskie wyjście i podobne
męskie wyjście będzie miał TatuśJ
Na babskie wyjście
wybrałam się z koleżanką do Chinatown. Uwielbiam chińskie jedzonko, a gdzie ono
najlepiej smakuje? Oczywiście w chińskiej dzielnicy.
Wysiadłam w
miejscu oddalonym kilka minut od „chińskiego świata” - zaraz przed „Central Market”, które zalicza
się do najstarszych miejsc w Kuala Lumpur. Jako datę powstania tego centrum
handlowego podaje się 1888 rok, ale wtedy to był zwykły tzw. wet market, czyli
warzywny bazarek, a jako budynek zaistniał w 1937 roku. Jest to przepiękne
centrum i bardzo lubię tam chodzić, raj dla turystów, ponieważ pod jednym
dachem można nabyć bardzo atrakcyjne pamiątki, podziwiać sztukę malezyjską, rękodzieło
i skosztować lokalnego jedzonka. Niestety jest zakaz robienia zdjęć w środku,
ale z zewnątrz wygląda to tak:
Parking przed
Central Market oświetlony tak jak prawie wszystkie ulice w Kuala Lumpur „bożonarodzeniowymi”
świecidełkami, takie dekoracje na drzewkach są tutaj przez cały rok.
Obok Central Market
urocza uliczka zwana Kasturi Walk, na której znajdują się malownicze stoiska z pamiątkami,
ubraniami czy jedzonkiem.
Udałyśmy się z koleżanką
w kierunku Chinatown, które znajduje się na ulicy Petaling. Tam o każdej porze
dnia i nocy jest gwarno i kolorowo. Turyści uwielbiają ten jeden z największych
bazarów w stolicy Malezji, gdzie można kupić dosłownie wszystko. Największym
powodzeniem cieszą się „prawie” oryginalne;) zegarki, torby, perfumy i odzież
sportowa. Każdy sprzedawca nachalnie namawia cię do zakupienia jego towarów, negocjowanie
ceny to podstawa, ich pierwsza cena jest zawsze podwojona.
W tym chińskim
raju jest wiele ulicznych restauracyjek, które nie zawsze są atrakcyjne pod względem
higienicznym, ale Malezyjczykom takie warunki kompletnie nie przeszkadzają i mogą
spokojnie jeść na stole, po którym właśnie sobie spaceruje karaluszek.
Wybrałyśmy z koleżanką
restaurację, która wyglądem nie straszy – ha ha – i zamówiłyśmy po piwku. Na
naszym stole szybko pojawiły się moje ulubione dania, czyli „pineapple rice”, „sizzling
chicken”, „satay” i „fried mixed vegetables”. Takie babskie plotki przy dobrym
jedzonku bardzo mnie zrelaksowałyJ
specjalnosc Malezji-SATAY-miesko z kurczaka,wolowe albo z barana nabite na patyczek,zanurzone w miodzie i grilowane, podaje sie razem z pikantnym sosem peanut |
Zainteresowanych,
jak wygląda chińska dzielnica w Singapurze, zapraszam na stronkę „sąsiadki”J
:
super, że wrzucasz tyle fotek :) można poczuć klimat. ps. dobrze czasami wyjść gdzieś bez dzieciaczków :)
OdpowiedzUsuńRANDKA z mezem jest fajna,ale wyjscie w babskim towarzystwie najlepsze..:)Dolki nalezy zakopywac od razu,znajdujac sobie wlasnie male przyjemnosci.
OdpowiedzUsuńCieplutko pozdrawiam z deszczowej Szkocji..:)
Oj Aga jak się cieszę, że u Ciebie lepiej. :)Dziękuję za reklamę i mam nadzieję, że do zobaczenia :)
OdpowiedzUsuńAga, zawsze "czytałam Cię" z przyjemnością, ale teraz tym większą, że z Krakowa, a nie zza miedzy, a raczej zza palmy;) Ach, tęskno nam za malezyjskim życiem...może spotkamy się gdzieś w Krakowie już za niecałe 2 miesiące:)?! Główka do góry, trzymajcie się zdrowo i ciepło!
OdpowiedzUsuńHej Wrobelki:) mam nadzieje,ze Wam dobrze w Kraku bardzo chetnie sie spotkamy z Wami na Rynku GL np :) Goraco pozdrawiam.A
UsuńStrasznie jestem ciekawa tego jedzenia :))) Tak patrzyłam na zdjęcia i z owoców prawie 2/3 nie potrafiłam rozpoznać. Chętnie popróbowałabym tych specjałów, uwielbiam kolorowe potrawy i łączenie smaków :)))
OdpowiedzUsuńchłonę te Twoje zdjęcia! są świetne, zupełnie jakbym oglądała reportaż. Sposób na dołki - fantastyczny!
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze robisz! Musisz odpoczac. Jestes dzielna mama i czasem musisz pobyc tez slaba kobietka ;)
OdpowiedzUsuńzdjecia super ;) wiesz, mnie sie wydaje, ze dla nas europejczykow karaluchy to oznaka brudu, a tam to... codziennosc. tzn wszelkie robactwo :P chociaz i tak wolalabym czysty stol :D
Ja również wolałabym czyste rondle i czysty stół :)
OdpowiedzUsuńA co do robali, brr - są kraje, gdzie wszelkiej maści chrabąszcze są przysmakiem. Ktoś lubi żaby inny ślimaki, ktoś się wzdryga, że można lubić świński móżdżek, ale już ktoś inny pałaszuje małpi móżdżek. A masato- tradycyjny napój Indian zmieszany ze śliną? Cynaderki, ładnie brzmi, dobrze smakuje, ale przy jedzeniu wolę nie myśleć, że to nerki wołowe, które przefiltrowały hektolitry moczu. Kiszka ziemniaczana - mniam, mniam, jakoś nie przeszkadza mi w co zapakowana :) Jakiś czas temu robiono sondaż na najobrzydliwsze jedzenie (nie pamiętam czy na świecie, czy w Europie) i wygrały polskie flaki. Nigdy nie obgryzałam paznokci i skórek wokół nich, nie bo dla mnie to przejaw początku kanibalizmu. To dziwne, jak różne rzeczy mogą jednym przeszkadzać, a dla innych być normą.
Nie za bardzo znam chińską kuchnię, ale to co jadłam było ok.
Ta anonimowa gapa, to ja sarna :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam