Dzisiaj w
Malezji obchodzony jest Dzień Ojca i z tej okazji nasza głowa rodziny zaprosiła
nas na obiad do restauracji. Lodówka świeciła pustkami i postanowiliśmy połączyć
zakupy z obiadkiem, wybierając jedno z największych centrów handlowych w Kuala
Lumpur – Mid Valley Mega Mall.
Nie wiem, czy
wiecie, ale w Malezji bardzo popularne są salony gier, miejscowi wprost uwielbiają
tam spędzać czas i mowa tutaj nie tylko o najmłodszych. W każdym z większych centrów
znajdują się takie miejsca wypełnione maszynami z najróżniejszymi grami typu wyścigi
samochodowe, koszykówka, gra na bębnach, kręgle, strzelaniny itp.
Kiedy przechodzę obok takiego miejsca, przypominają
mi się nasze polskie flippery z czasów
mojej młodości, haha, uwielbiałam zaglądać do takiego wozu z grami i zawsze zazdrościłam
tym, co mogli sobie pozwolić na zagranie. Teraz, o ironio, mogę grać do woli,
ale po kilku minutach spędzonych wśród tych maszyn i towarzyszącego im huku mam
ból głowy i marzę o ciszy. Niestety, moje dzieciaki nie przepuszczą okazji i ciągną
jak magnes do takiego kącika z grami. Zazwyczaj omijamy szerokim łukiem salon
gier, ale dzisiaj z okazji Dnia Ojca wstąpiliśmy tam i spędziliśmy, o zgrozo,
prawie godzinę!
Józio uwielbia
wszelkie maszyny do koszykówki, kręgli czy ze zwierzątkami, do których lub w których
rzuca się piłeczkami. Adasia kręcą gry samochodowe i przygodowe. A mnie kusi
zagranie w grę taneczną, do której przeznaczona jest maszyna z kolorowymi kółkami
na małej scenie, na ekraniku wyskakują ci kolory kółek i trzeba przeskakiwać
stopami na kolejne kółka, z daleka wygląda
to bardzo zabawnieJ
Pojawiła się
wielka nowa maszyna, coś w rodzaju kabiny w kształcie statku pirackiego, w środku
wielki ekran, siedzenia dla dwóch osób. Gra polega na tym, że się kręci sterem
przymocowanym przed siedzeniem i strzela się do napotkanych potworków. Adaś napalił
się na tę „piracką przygodę”, która o tyle była atrakcyjniejsza od innych gier,
że podczas grania siedzenie się kiwało na boki i do przodu, przypominając efekt
pływania statkiem. Synek zaopatrzony w tzw. tokeny (żetony) ustawił się przy
kabinie i czekał, aż pewien tatuś ze swoim na oko 2-letnim synkiem skończy swoją
„przygodę”. Minęło kolejne 10, 15, 20, 30 minut, a ów tatuś nie kończył grać. Adaś
tylko wzdychał zasmucony za każdym razem, kiedy ten pan wrzucał kolejne żetony.
Podeszłam bliżej, żeby zorientować się, ile mu jeszcze zostało tych monet do końca
i... ehh biedny synek niestety nie doczekał się swojej kolejki i nie wiem, czy
ktokolwiek w ciągu najbliższych godzin się doczeka. Mężczyzna bowiem miał całą
plastikową torebkę wypełnioną żetonami – wrrr
Taki salon to
atrakcja nie tylko dla dzieci; dorośli, a zwłaszcza Panowie, uwielbiają te
wszystkie gierki. Dzisiaj zaskoczył mnie widok całej rodziny dopingującej chłopczyka
podczas grania.
Z ciekawostek napiszę, że wstęp w mundurkach szkolnych jest
zabroniony, jednym słowem wagarowicze muszą się przebrać ;)
Z najlepszymi życzonkami
dla wszystkich tatusiów JAgnieszka
wow, ale super :D można się wybawić za wszystkie czasy :)
OdpowiedzUsuńu nas tez dzis dzien ojca :) N dostal prezent ale niestety nigdzie nie wyszlismy z tej okazji :(
OdpowiedzUsuńsuper takie salony! ja sama bym pewnie przepadla hehehe :) ostatnio stalam przy jednej maszynie zeby wylowic maskotke i tez kilkanascie zetonow stracilam hehehe :)
mnie sie wydaje, że Azjaci to uwielbiają wszelaką forme hazardu, a jak jeszcze do tego świeci i hałasuje to juz pełen wypas..:)
OdpowiedzUsuńA my się w pełni zgadzamy ze Sznupkami:) I gorąco pozdrawiamy!
OdpowiedzUsuńAgnieszka, masz rzadki dar obserwacji, jedna wizyta w salonie gier wystarczyła, żeby pokazać nam mnóstwo świetnych obrazów: Józio przypominający zamyślonego rycerza na koniu. Rodzina dopingująca chłopca - zabawna! Tata z worem żetonów, blokujący Adasia - wrrr! pozdrawiam
OdpowiedzUsuń