Sunset on Langkawi Island

Sunset on Langkawi Island
Zachód słońca na wyspie Langkawi

niedziela, 22 września 2013

O wycieczce do Organic Farm oraz mały „update” o Józiu

Post o moim synku w osobnej zakładce pisałam, kiedy Józio miał około 4 lat; w grudniu nasz synek skończy 6 lat i postanowiłam uaktualnić pewne informacje.

Od września Józinek jest w nowej szkole; było trochę zamieszania z szukaniem, a tak naprawdę ze znalezieniem odpowiedniej szkoły dla niego. W przedszkolu, do którego chodził, coś się zmieniło na gorsze, czułam, że Józio nie jest tam już mile widziany, że jest ignorowany. 

Początkowo miałam plan, żeby przedłużyć mu rok w „normalnym” przedszkolu, ale dyrektorka kategorycznie się nie zgodziła. Łudziłam się, że Józio będzie mógł chodzić ze swoim starszym bratem do tej samej międzynarodowej szkoły, tylko np. do grupy przedszkolnej czy zerówki, ale i tam nie chcieli Józia, tłumacząc, że nie mają doświadczenia z „takimi” dziećmi i że nie chcą żeby „takie” dziecko przeszkadzało w nauce innych, „normalnych” dzieci. Zaczęłam googlować w necie za szkołami specjalnymi i ku swojemu przerażeniu znalazłam ich garstkę, wybór znikomy: albo centra typu przechowalnie dla ciężkich przypadków, albo centra doszkalające 2 godziny na tydzień, albo mega kosmicznie drogie szkoły prywatne, które przyjmują specjalne dzieci. Na szczęście znajoma poleciła mi pewną szkołę-fundację, coś w rodzaju centrum przygotowującego do samodzielnego życia i do nauki w przyszłej „normalnej” szkole.

Józio odnalazł się tam doskonale, uwielbia nauczycielki. Codziennie rano wola „hug teacher”, a na pytanie: jak ma na imię Twoja nauczycielka? Odpowiada „friend”.
 W tym roku synek nasz zrobił niesamowite postępy w mowie. Tworzy zdania dwuwyrazowe, ma bogate słownictwo, zaczął rozumieć podwójne polecenia typu „idź do pokoju i przynieś mi piłkę”. Nasze serca się radują za każdym razem, kiedy słyszymy nowe słowo czy wyrażenie.

Józinek ma coś w rodzaju fobii, w nowych, dużych, głośnych i zatłoczonych miejscach nie czuje się bezpiecznie i odmawia samodzielnego chodzenia, a dźwiganie, mimo że słodkich, 31 kilogramów nie należy do przyjemności.
Meczący jest też „talent” synka do niszczenia i robienia bałaganu. Strącanie towarów w sklepach, rozlewanie płynów w restauracjach czy w domu, wyrzucanie przedmiotów przez okno itd.
Józia uspakajają i odwracają jego uwagę piosenki, dlatego śpiewamy mu wszyscy i wszędzie i mam już gdzieś, że ludzie się dziwnie na mnie (nas) patrzą ;) Teraz hitem Józia jest „five little monkeys jumping on the bed” i koniecznie muszę śpiewać ze zmianą głosu przy doktorze. Józio zaśmiewa się do rozpuku. Nasz misiu jest bardzo otwartym i przyjacielskim chłopczykiem, zawsze serdecznie wita się z obcymi w windzie czy w sklepie, często wymusza i na nas podanie ręki sąsiadowi hehe. Niestety zdarzają się reakcje ludzi nie takie, jak byśmy tego chcieli. Józio ma rozumek 3-latka, ale ciało 7–8 latka i jak próbuje się przytulić do napotkanego człowieka, to bywa, że zostaje odtrącony i widać, że przestraszył tę osobę, ot taki straszny potwór z niego… phii
Wielkim sukcesem natomiast jest pożegnanie w ciągu dnia pieluszek – hip hip hurra! Tylko na noc mu zakładamy.



Tyle o Józiu, a teraz relacja z naszej sobotniej szkolnej wycieczki.



 To było nasze pierwsze takie doświadczenie. Szkoła Józia zorganizowała wyjazd do Organic farm w Kajang, około godziny jazdy od stolicy.

Powiem Wam, że jak zobaczyłam te wszystkie „specjalne” dzieciaczki, starsze i młodsze, to aż mi się łzy pojawiły w oczach, ale potem tak sobie pomyślałam, że dobrze jest poczuć, że nie jest się samemu na świecie. I nikomu nie przeszkadzało, że Józio rzucał non stop swoim pieskiem pluszowym i czapką w autobusie, że jakiś chłopczyk cały czas szlochał, a inny dziwnie chichotał, uśmiechnęłam się nawet, kiedy pewny chłopczyk kurczowo się trzymał mojej koszulki podczas zwiedzania farmy, a inne dziecko chciało być ciągle noszone przez swoich rodziców.

















slodki ziemniak








Wycieczka była bardzo udana i mam nadzieję, że takie wyjazdy będą częściej organizowaneJ








niedziela, 11 sierpnia 2013

Selamat Hari Raya Aidilfitri!

Selamat Hari Raya znaczy po prostu radosnych świąt. I takie właśnie życzenia składają sobie od czwartku Malezyjczycy, niezależnie od wyznania. Skończył się święty postny miesiąc Ramadan i muzułmanie celebrują tę okazję. Dla nich jest to jedno z największych świąt, a dla reszty Malezyjczyków długi, 4-dniowy weekend wolny od pracy. Dzieci mają aż 2 tygodnie ferii szkolnych.

Z okazji Hari Raya zostaliśmy zaproszeni na tzw. open house do jednego z szefów mojego męża. Była to moja pierwsza wizyta w malajskim domu.


Dom znajduje się w mieście Shah Alam, około 20 minut jazdy samochodem od Kuala Lumpur. Jest dość mały jak na szefa oddziału anestezjologicznego haha, ale pełen uroku, byłam pod wrażeniem dekoracji, jedzenia i strojów przyjezdnych gości… zresztą zobaczcie sami J

malezyjski zwyczaj-buty rozrzucone przed wejściem do domu ;)




oznaka szacunku jest pocałunek w rękę starszej osoby  zarówno kobiety jak i mężczyzny 

malajskie kobiety zawsze trzymają się razem, siedzenie na ziemi i jedzenie rekami jest w MY norma 











rodzinne zdjęcie gospodarzy 

malezyjska tradycja pod czas wszelkich świąt - dawanie pieniążków dzieciom w kopercie 

czyżby miłość od pierwszego wejrzenia ? ;D


moje łobuzy nigdy nie usiedzą długo w jednym miejscu ;/





środa, 31 lipca 2013

U sąsiadów – dzień trzeci

Trzeciego ranka obudziliśmy się z bólem mięśni i kręgosłupa, wiadomo, kto był tego przyczyną … jaśnie królewicz Józef;)

Jak się jest w Singapurze, to wypada zobaczyć Merlion Park i sławetnego singapurskiego lwa, zrobić zdjęcie na tle Marina Bay Sands Hotel i taki właśnie mieliśmy plan na trzecie przedpołudnie.



Niestety nie dane nam było zrealizować te zamiary, z bardzo głupiego powodu, otóż najzwyczajniej wysiedliśmy na zlej stacji metra, wyszliśmy nie tym wyjściem, co trzeba było. Zdenerwowani, zmęczeni dźwiganiem synka, kiedy usłyszeliśmy, że trzeba jeszcze pojechać następne dwie stacje, zrezygnowaliśmy, poszliśmy przed siebie korytarzem i stanęliśmy w samym środku jednego z największych na świecie hotelu-kasyna Marina Bay.

Ten trzywieżowcowy budynek połączony jest hektarowym tarasem, na którym znajduje się jeden z najwspanialszych, jakie widziałam, infinity basen. Czy wiecie, że Marina Bay to nie tylko 55-piętrowy hotel, największe na świecie kasyno, ale także centrum handlowe, muzeum, teatry, lodowisko i cale mnóstwo restauracji itd.?

Troszkę zagubieni udaliśmy się w kierunku wskazującym „Skypark”. Zakupiliśmy bilety i windą wjechaliśmy na 56. piętro wieżowca. Na miejscu przyznam, że zatkało nas na dobre kilka minut, widok był nieziemski!





W całym tym naszym zwiedzającym nieszczęściu mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy na porę, że oprócz widoku z tarasu mogliśmy wejść do części przeznaczonej tylko dla gości hotelowych, a mianowicie zobaczyć na własne oczy ten sławetny infinity basen. Widok był spektakularny. Spoceni, z wielką zazdrością zerkaliśmy na półnagich, taplających się w wodzie gości hotelowych. Jednak na pocieszenie tak sobie pomyślałam, że jakbym była takim gościem, to nie chciałabym, żeby takie grupy zwiedzających gapiły się na mnie, tzn. na widok za mną ;) i robiły zdjęcia hehe








Nie nadajemy się na prawdziwych turystów i po zwiedzeniu Skypark nie marzyliśmy o niczym innym jak tylko o zamoczeniu swoich ciał w wodzie. Prosto z Marina Bay taksówką pojechaliśmy na stację Harbour Front, skąd ekspresowym pociągiem dotarliśmy na wyspę Sentosa.

Cale popołudnie się moczyliśmy, najpierw w miniparku wodnym na plaży Palawan, a następnie spacerowaliśmy wzdłuż plaży Siloso. 







Namówiłam rodzinkę na wieczorny muzyczny spektakl świateł i laserów pt. Songs of the sea. Wszyscy byliśmy pod wrażeniem tego przedstawienia.






 Powrót był zabawny, przypomniały mi się polskie czasy, jak się wracało ze sylwestra z Rynku w Krakowie haha. W pociągu tłumy, wszyscy ściśnięci jak sardynki, Józio zasnął na rękach u męża i na sam koniec w metrze zrobił sisi ;)




Przyznam, że z wielką radością wróciliśmy na malezyjskie śmieci.