Sunset on Langkawi Island

Sunset on Langkawi Island
Zachód słońca na wyspie Langkawi

czwartek, 30 sierpnia 2012

Choróbska



 Wiem, że to mało przyjemny temat, ale w związku z tym, że od 5 dni męczy mnie jakaś malezyjska odmiana grypy, postanowiłam się z wami podzielić moim chorobowym doświadczeniem. Wygląda na to, że należymy (ja i moje dzieci) do mało odpornych stworzeń, bo dość często coś nas tutaj łapie.

Zacznę od początku:

W pierwszym półroczu mojego pobytu w tym egzotycznym kraju dostałam rozstroju żołądka, co podobno jest normalne, bo woda inna i jedzenie o wiele bardziej przyprawione, a wiadomo, że człowiek chciałby wszystkiego spróbować. Nie będę tu opisywać, jak ostry miałam ten nieżyt, ale oczyściłam się ze wszystkich stron i chyba za wszystkie czasy. Pamiętam, że kiedy moja Mama przyleciała do mnie w odwiedziny jakieś 4 lata temu, to przeszła też to samo, ale niestety bardzo szybko się odwodniła i mój mąż (lekarz) musiał ją podłączyć do kroplówki. Niby żadne szczepienia nie są obowiązkowe dla turystów odwiedzających Malezję, ale myślę, że takie szczepienie ochronne przeciwko żółtaczce A i B oraz durowi brzusznemu jest bardzo wskazane.

Pewnego razu Adaś dostał od kolegi z przedszkola taki wirusik, a jak się później okazało, bakterię, która wywołała krwotoczne zapalenie spojówek, a następnego dnia mnie też się dostało:/  Bakteryjne, krwotoczne zapalenie spojówek charakteryzuje się nie tzw. różowym zabarwieniem białek, ale krwistoczerwonym! Masakra! Wyglądaliśmy jak z jakiegoś horroru. Choroba rozpoczęła się silną ropną wydzieliną z oczu, następnie wielkim obrzękiem dolnej i górnej powieki, przez jeden dzień, pamiętam, kompletnie nie mogłam otworzyć oczu, a kiedy już otworzyłam, ujrzałam w lustrze oczy potwora. Trzymało nas to ponad tydzień i bez antybiotyku się nie obeszło. Choroba zakaźna i musieliśmy siedzieć w domu.

Inne choróbsko przywlókł Józio, było to tzw. HFMD (hand, foot and mouth disease) „Rączki, stopy i usta” jest bardzo popularną chorobą w Malezji i zaliczaną przez Ministerstwo Zdrowia do tych epidemiologicznych. Najczęściej dotyczy małych dzieciaków i jest zmorą każdego przedszkola, bo bardzo szybko się roznosi. Józia przedszkole zamykają na tydzień, jak są więcej niż 3 przypadki zakażonych dzieci w grupie. Nie ma żadnego lekarstwa na tę chorobę. W buzi, na rączkach i stopach pojawiają się swędzące pęcherzyki, lekarz przepisuje jakieś maści, ale niewiele to pomaga. Dziecko gorączkuje, nie chce jeść i jest potwornie marudne. Niezawodny jest paracetamol i zmuszanie do picia wody, mleka, żeby dziecko się nie odwodniło. Po jakimś tygodniu wszystko wraca do normy.

Raz na trzy miesiące moje dzieci dopada jednodniowa gorączka, ale są też tak zwane trzydniówki. Nie ma żadnych innych objawów, tylko gorączka, która po 3 dniach sama sobie przechodzi.

To wszystko jest niczym w porównaniu z wirusem Dengi, który przyniósł mi pewien komar. Najgorszemu wrogowi nie życzę bliższego kontaktu z tą chorobą.

zdjecie pochodzi z sieci

Pamiętam dokładnie miejsce, gdzie pojawiły się pierwsze objawy (niestety nie pamiętam tej wstrętnej komarzycy), było to w sklepie, potworny ból głowy, nie do wytrzymania, musiałam natychmiast wrócić do domu. Mięśnie bolały jak przy grypie, wysoka gorączka, brak apetytu, nudności, nie byłam w stanie nawet wody przełknąć. Leżałam jak dętka i palcem ciężko mi było kiwnąć. Po kilku dniach pojawił się okropny ból oczodołów, nigdy czegoś takiego nie miałam, nie mogłam obrócić gałek nawet o milimetr, tak mnie bolały. Wysypka pojawiła się, ale jakoś mało dokuczliwa była w moim przypadku. Mąż codziennie mi pobierał krew, bo ważne jest, żeby spadek krwinek białych nie przekroczył pewnej niebezpiecznej granicy. Przy dengi trzeba pić dużo wody, ja jej niestety nie byłam w stanie pić, cofało mnie od razu i dlatego przez dwa dni byłam podłączona do kroplówki. Jak dobrze jest mieć męża lekarza, bo zamiast w szpitalu, mogłam sobie leżeć w domku J



W mojej okolicy raz na miesiac spryskuja teren, zeby wytepic komary.
zdjecie pochodzi z "daylife.com"

Zdarzają się przypadki śmiertelne, kiedy dochodzi do komplikacji, gorączki krwotocznej itp. Ten wirus jest szczególnie niebezpieczny dla dzieci.
Dla zainteresowanych link z artykułem o tym wirusie w jednej z malezyjskich gazet:


A teraz po 3 dniach gorączki zaczął mnie męczyć potworny suchy kaszel. Wczoraj myślałam, że zbliża się mój koniec, kiedy do ataku kaszlu dołączyły duszności astmatyczne. Biedny Adaś płakał przy moim łóżku i błagał, żebym nie umierała. I znowu pomoc męża okazała się bezcenna - po pewnym zastrzyku w pupę mi przeszło.

W międzyczasie przeszliśmy też kilka zapaleń oskrzeli u Józia, zapalenie płuc z dość długim pobytem w szpitalu. Każdy z chłopaków złamał sobie po jednej górnej kończynie.
 Tak więc zawsze cos się dzieje ha ha;)




piątek, 24 sierpnia 2012

W ptasiej krainie


Dzisiaj wybraliśmy się do ptasiego parku, który podobno jest największym parkiem na świecie z wolno latającymi ptaszkami. Park jest olbrzymi, zadbany i świetnie zorganizowany dla odwiedzających. Kolorowe, różnogatunkowe ptaszki latają sobie wolno, tzn. takie wrażenie się ma, ale naprawdę to nie są one zupełnie wolne, bo wysoko w górze rozpościera się siatka, która ogradza park ze wszystkich stron.





W tej ptasiej krainie już byliśmy 2 razy, ale za każdym razem wizyta tam sprawia nam wielką przyjemność. Tym razem oprowadzaliśmy kuzynkę teściowej, która odwiedziła nas z Iraku.

Józio podrósł sporo od ostatniej wizyty w parku i odkrywał to miejsce na nowo. Po początkowym zachwycie spacerującymi tak blisko ptaszkami, na które wszystkie wołał: „duck, duck”, zaczął się ich stopniowo bać, chowając się za nasze nogi, aż doszło do histerycznego ataku, kiedy to czaplopodobny ptak próbował go dziobnąć. Cwane ptaszyska przyzwyczajone do turystów, dla których wielką atrakcją jest karmienie ich, nie boją się ludzi, chodzą za nimi, a wręcz wymuszają jedzenie ptasim krzykiem.











Niesamowite wrażenie robią kolorowe rybki pływające w uroczych stawkach. Przy każdym z nich jest maszyna, gdzie za 1 RM można nabyć w kapsułce jedzonko dla rybek czy ptaszków. Wielka frajda dla dzieciaków karmienie takich całkiem dużych rybek. Józio był wniebowzięty.





Do kolejnych atrakcji ptasiego parku można zaliczyć przepiękny wodospad, arenę, gdzie odbywają się przedstawienia z udziałem papug, orłów i innych ptasich aktorów, a także miejsce, gdzie można zrobić sobie zdjęcie za dodatkową opłatą w towarzystwie egzotycznych ptaków.















Myślę, że malezyjski „Bird Park” każdy turysta musi obowiązkowo zobaczyć;) gorąco polecam!


wtorek, 21 sierpnia 2012

Hari Raya


Od przedwczoraj cała muzułmańska społeczność Malezji świętuje. Skończył się postny miesiąc Ramadan i rozpoczęły się święta nazywane przez Malezyjczyków Hari Raya Aidilfitri czy Hari Raya Puasa, a przez muzułmanów na całym świecie Eid al-Fitr. Ale w Malezji nie tylko muzułmanie życzą sobie „Selamat Hari Raya”, takie życzenia typu „wesołych świąt” składają sobie nawzajem także Chińczycy czy np. Hindusi. Rząd Malezji zafundował każdemu mieszkańcowi 2 dni wolnego, a razem z niedzielą są to aż 3 dni. Ulice świecą pustkami i jadąc przez stolicę, aż trudno uwierzyć, że nie ma korków, człowiek się czuje jak w innym świecie. Większość mieszkańców Kuala Lumpur wyjechało w te dni świąteczne za miasto do swoich rodzin zamieszkałych na wsiach czy w małych miasteczkach.

                                 


           ( popularna piosenka o świątecznych wyjazdach do rodzinnych domów)

W pierwszym dniu Hari Raya ważne jest otrzymanie przebaczenia od starszych, a zwłaszcza od rodziców. Zaraz po śniadaniu rodziny udają się do meczetów na modlitwę oraz odwiedzają groby swoich bliskich. W tych świątecznych dniach nikomu nie brakuje jedzenia, w każdym domu jest organizowany tzw. open house i rodziny odwiedzają się nawzajem. Wieczorem aż do późnych godzin nocnych słychać petardy i sztuczne ognie.



Jak wiecie, mam arabską rodzinkę, mieszkamy z teściową i od jakiegoś czasu gościmy też jej kuzynkę. Dlatego wybraliśmy się do typowo arabskiej restauracji na taki świąteczny obiad. Dzieciaki dostały od babci pieniążki w kopercie oraz nowe ubranka, taka podobno jest tradycja.









Po sytym i przepysznym jedzonku udaliśmy się do jednego z większych centrów handlowych podziwiać dekoracje związane z Hari Raya. W tych dekoracjach przeważa kolor zielony, pełno jest przepięknych orchidei, a motywem głównym jest tzw. ketupat – zielone paczuszki symbolizujące ryż zapakowany w liść palmy. Z głośników słychać piosenki malajskie związane z tym świętem.


















Wszystkie festiwale celebrowane w Malezji są takie kolorowe i fascynujące.