Sunset on Langkawi Island

Sunset on Langkawi Island
Zachód słońca na wyspie Langkawi

piątek, 27 kwietnia 2012

Burkini


Wakacyjny nastrój po wyjeździe natchnął mnie do kolejnego postu o modzie plażowej w Malezji.

plaza w Penang

plaza w Kuantan


plaza w Port Dickson






Tutejsze muzułmanki najczęściej kapią się w ubraniach, ale z roku na rok przybywa wielbicielek tzw. burkini, czyli stroju kąpielowego dla wyznawczyń islamu. Wyczytałam, że moda na taki strój pojawiła się już w 2008 roku.
Nazwa „burkini” pochodzi od słowa „burka”, co oznacza część tradycyjnego stroju muzułmańskiego, oraz słowa: „bikini”.

zdjecie z netu


Taki kostium kąpielowy zakrywa: włosy i całe ciało oprócz dłoni i stóp. Stanowi doskonałą ochronę przeciw promieniom UV i dlatego coraz chętniej wkładają taki strój nie tylko muzułmanki, ale i kobiety, które chcą uniknąć szkodliwego działania słońca.






Malezyjczycy unikają słońca, jak tylko mogą i to zarówno Chińczycy, Malajowie, jak i Hindusi. Parasolka tutaj jest obowiązkowa, bo chroni przed częstymi i niespodziewanymi ulewami, a także przed słońcem.
Bardzo rzadko widzę lokalną kobietę w bikini, zawsze jest to strój jednoczęściowy, a najczęściej takie kombinezonki do kolan i łokci. Nawet mój Adaś, widząc, że wszystkie dzieci noszą takie stroje, poprosił mnie o kupienie podobnego;) bo, jak stwierdził - wstydzi się być bez koszulki...

Z ciekawości ostatnio zaczęłam przyglądać się rodzajom burkini w sklepie. Wybór jest bardzo duży, jeżeli chodzi o kolorystykę i wzory, a także o modele: są z długimi tunikami, a także z uroczymi sukieneczkami.





Niestety cena poraża; ceny znanych marek wahają się po przeliczeniu na złotówki od 350 w górę. 

Znalazłam też kolekcje o całkiem przystępnej cenie i jakości nie odbiegającej bardzo od tych firmowych zagranicznych i tak sobie pomyślałam, że może znajdą się chętne muzułmanki w Polsce na zakupienie takich strojów.








Ten rodzaj burkini składa się z 3 części: tuniczki ze spódniczką, czepka zakrywającego szyję oraz luźnych legginsów. Cena takiego kompletu to 260 zł. Dostępne są rozmiary M/L/XL/XXL Będę wdzięczna za wasze komentarze i jeżeli znajdą się chętne osoby, to zakupię takie stroje na zasadzie zamówienia.
Jest też możliwość nabycia hidżabu kąpielowego, cena to 75 zł.





Pozdrawiam serdecznie wszystkie muzułmanki mieszkające w Polsce oraz moich wiernych czytelnikówJ
Agnieszka

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Nasz urlop w Kuantan


Niespodziewanie mój mąż został wysłany na konferencję do Kuantan; jego szpital pokrywa koszt pobytu i wyżywienia. Konferencja i wykłady mają trwać 4 dni. Nie lubię zostawać sama z dziećmi, kiedy mąż ma 24-godzinny dyżur, a co dopiero 4 dni, dlatego postanowiliśmy pojechać całą rodzinką i zrobić sobie takie miniwakacje w kwietniu.

http://kuantan.regency.hyatt.com/hyatt/hotels-kuantan-regency/index.jsp?null


Kuantan jest małym miasteczkiem w stanie Pahang, oddalonym od Kuala Lumpur około 260 km. Jedną z atrakcji tego miasta jest fajna plaża. Mieszkańcy tego miasteczka są bardzo sympatyczni, większość stanowią malezyjscy muzułmanie. Niestety ich angielski nie jest dobry, ale nadrabiali uśmiechem i życzliwością w komunikowaniu się z turystami.



Po 4 dniach mogę powiedzieć, że urlop należał do udanych, pomimo że czuję się wykończona fizycznie, mam zakwasy chyba w każdym mięśniu. A wszystko to za sprawą Józia, który nie miał ochoty na spacery po plaży i po mieście, a że mama koniecznie chciała coś więcej zobaczyć niż tylko piach, morze i basen, to musiała nosić na rękach królewicza Józefa. Nie wiem, jak długo ten mój kręgosłup jeszcze pociągnie....

Po hotelowym śniadanku mąż odjeżdżał na wykłady, a ja brałam dzieci na spacer po plaży. Adasiowi udało się jednego ranka złowić „starfish” – dosłownie skakał z radości – jego radość była bezcennaJ



Podczas innego spaceru spotkaliśmy Malaja, trzymającego w ręku dopiero co złowione dwa olbrzymie kraby, podobno tę odmianę można złapać tylko w kwietniu. Wygląd tych stworzonek odebrał mi chwilowo ochotę na kąpiel w morzu.




Odkryliśmy most łączący plażę publiczną z dżunglą i inną dziką plażą. Koniecznie chciałam się przejść tym mostem i zobaczyć, co się znajduje na drugim końcu, Adaś jak zwykle marudził, że wolałby się taplać w wodzie, Józio zastrajkował po kilku krokach, kładąc się na ziemi, ale i tak postawiłam na swoim i wkroczyliśmy na most, z którego uciekliśmy w podskokach, kiedy zobaczyliśmy stado małp nadciągających w naszym kierunku. Cofnęliśmy się na chodnik i obserwowaliśmy akcję gangu małp. Przyznam, że byłam bardzo wystraszona. Małpy ruszyły na podbój koszy na śmieci, nie zważając na ludzi. Zgrabnie zrzucały pokrywy koszy i rozrzucały śmieci, śmiało podchodziły do dzieci, które ochoczo zaczęły je karmić. Dopiero jak małpy podeszły pod sklepiki przy plaży i huśtawki na placu zabaw, mieszkańcy zareagowali: tupiąc i strzelając z proc.







Wykorzystałam moment, kiedy większa grupa turystów wchodziła na most, i podłączyłam się do nich. Dygotałam ze strachu, przechodząc tak obok tych małp, ale udało się i mogłam podziwiać dziką plażę.

Jednego popołudnia wzięłam dzieci do pobliskiego mini ZOO, zwierzątek było wprawdzie malutko, ale była też możliwość przejażdżki na koniku. Adaś uwielbia takie atrakcje, myślałam, że uda się też Józia namówić na rundkę, ale niestety Józio wolał podziwiać konie tylko z daleka. Każda próba zbliżenia się do nich kończyła się histerycznym płaczem, ale co ciekawe, nie mógł od koni oczu oderwać i całe nasze zwiedzanie ZOO zaczęło się i skończyło na obserwowaniu koników.



Wyczytałam na jednym z plakatów, że następnego dnia w tym właśnie ZOO ma być wielkie przedstawianie: „Nocne ZOO-zabawa dla całej rodziny”. Ta imprezka miała się zacząć o 20.00 i trwać do 23.00. Namówiłam swoich chłopaków i pojechaliśmy. O rany! Jaka porażka... Scena i dekoracje wyglądały imponująco, rozłożono krzesła i folie do siedzenia na ziemi. Oświetlenie i głośniki – wszystko wskazywało na wielkie show i dobrą organizację, niestety pozory mnie zmyliły. Wyobraźcie sobie, że na występ czekaliśmy dokładnie godzinę i 15 minut. Tyle trwały jakieś tam przygotowania, w tym czasie puścili na ekraniku film Disneya.
 Nie mogłam usiedzieć, tak mną trzepało, ale rozglądając się po zgromadzonych miejscowych, zauważyłam, że tylko mnie przeszkadzało to opóźnienie. Wszyscy z wrodzonym spokojem zapatrzeni w bajkę, jakby to był największy hit kinowy. 
Mój F. zabijał mnie wzrokiem, gdzie to ja go przyprowadziłam i co to musi oglądać. W takich sytuacjach arabski temperament się odzywa u mojego męża i co chwilę mnie szturchał, żebyśmy wyszli. Adaś znużony usnął mi na kolanach. Doczekaliśmy się... wyszła para prowadzących i po malajsku zaczęli gaworzyć przez następne 10 minut. Okazało się, że zapowiedzieli jakieś gwiazdy śpiewające, bo potem wyszły na scenę po kolei dwie piosenkarki i piosenkarz. Nie to, że nie lubię malezyjskich przebojów, bo lubię, ale nie w środku nocy i to jakieś wyjące smutne piosenki. Mój mąż nie mógł wytrzymać ani sekundy dłużej i tyle z nocnego Zoo sobie oglądnęliśmy...



Pozostałe dni minęły nam na zabawie w piasku, kąpieli w morzu, a później w hotelowym basenie. Nabraliśmy kolorku i wymoczyliśmy ciałka. Fajnie jest się tak zrelaksować od czasu do czasu.

Malezyjczycy unikaja slonca -biala skora jest tutaj w modzie ;D


Adas a w  tle malezyjskie wczasowiczki



moj ukochany kwiat Plumerii


osrodek wypoczynkowy Hyatt Regency Kuantan wieczorem

prawie jak w Sopocie ;D


Przepiekny Meczet w centrum miasta Kuantan

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Blog tygodnia



Chcialam sie pochwalic-moj blog zostal wyrozniony w konkursie na bloga tygodnia.

http://www.urwiskowo.com.pl/2012/04/blog-tygodnia-fashion-me-malaysian.html?showComment=1334577863511#c901015816284758732

Jest to dla mnie wielka radosc i motywacja do dalszego pisania i dzielenia sie z Wami moim malezyjskim zyciem.

Goraco pozdrawiam wszystkich czytelnikow-Agnieszka

P.S.  Przy okazji podaje linka na Allegro gdzie juz prawie wiekszosc moich towarow jest dostepna na tym portalu. Serdecznie zapraszam do zakupow:)

http://allegro.pl/listing/user.php?us_id=24598767

niedziela, 15 kwietnia 2012

Z wizytą w Masjid Negara


Masjid Negara (National Mosque), czyli Narodowy Meczet w Kuala Lumpur, należy do atrakcji turystycznych stolicy.



Ten imponujący budynek powstał w 1965 roku. Nowoczesny styl meczetu w doskonały sposób ukazuje tradycyjną architekturę islamską. Charakterystyczna kopuła w kształcie półotwartego niebieskiego parasola symbolizuje 5 filarów islamu i 13 stanów Malezji. 73-metrowy minaret też robi wielkie wrażenie.



Byłam już w kilku świątyniach chińskich, hinduskich i kościołach, przyszła kolej na zwiedzenie meczetu.

Zazwyczaj niemuzułmanie nie mają wstępu do meczetów, ale Masjid Negara jest dostępny dla ludzi różnych wyznań. Jedynie podczas godzin modlitwy nie można go zwiedzać. Każdy niemuzułmanin musi założyć różowy olbrzymi płaszcz - abaje, a kobiety dodatkowo muszą zakryć włosy, np. chustą; przy głównym wejściu Malezyjki wypożyczają takie płaszcze oraz nakrycia głowy, trzeba też zdjąć buty.






Wielkie, skromnie udekorowane sale z filarami tworzą niesamowitą atmosferę. Spokój, cisza i szum wody z pobliskiej fontanny doskonale relaksuje i pozwala na skupienie czy na modlitwę.















Na parterze meczetu znajdują się szkoła Koranu dla dzieci i dorosłych oraz stołówka, jest też olbrzymie pomieszczenie, coś w rodzaju łazienki, gdzie każdy muzułmanin obmywa stopy, ręce i  twarz przed modlitwą.







Po zwiedzeniu meczetu można pospacerować po przepięknym ogrodzie, który otacza całą budowlę. Niestety upał odstraszył nas od tego i kiedy usadowiłam dzieciaki na ławce w celu napicia się wody, z przerażeniem odkryłam, że cała moja torebka jest mokra, butelka z wodą się samoistnie otworzyła i woda zalała mi telefon, portfel i kluczyki do samochodu.

Zdenerwowałam się bardzo i niestety humor mi się popsuł, a nerwy puściły, kiedy się okazało, że nie mogę otworzyć samochodu,  bo bateria siadła w kluczykach. Kiedy otworzyłam drzwiczki metodą tradycyjną, niesamowicie zawył alarm i ups... co tu robić? Po kilku sekundach zjawiło się dwóch malajskich ochroniarzy parkingu i cała trójka, czyli „typowa blondynka” - ja oraz dwóch Malezyjczyków (czyżby też „blondynów”?) głowiła się, jak tu zamknąć alarm i uruchomić auto. Panowie patrzyli pod kierownicę, siedzenie i już chcieli otwierać maskę, kiedy zjawił się hinduski przechodzień-wybawiciel i nacisnął magiczny guziczek, alarm się wyłączył i wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.

Na szczęście już nic i nikt nie zepsuł mi nastroju.

Gorąco polecam taką wizytę w meczecie.