Trzeciego ranka obudziliśmy się z bólem mięśni i kręgosłupa, wiadomo, kto
był tego przyczyną … jaśnie królewicz Józef;)
Jak się jest w Singapurze, to wypada zobaczyć Merlion Park i sławetnego
singapurskiego lwa, zrobić zdjęcie na tle Marina Bay Sands Hotel i taki właśnie
mieliśmy plan na trzecie przedpołudnie.
Niestety nie dane nam było zrealizować te zamiary, z bardzo głupiego powodu,
otóż najzwyczajniej wysiedliśmy na zlej stacji metra, wyszliśmy nie tym
wyjściem, co trzeba było. Zdenerwowani, zmęczeni dźwiganiem synka, kiedy usłyszeliśmy,
że trzeba jeszcze pojechać następne dwie stacje, zrezygnowaliśmy, poszliśmy
przed siebie korytarzem i stanęliśmy w samym środku jednego z największych na świecie
hotelu-kasyna Marina Bay.
Ten trzywieżowcowy budynek połączony jest hektarowym tarasem, na którym
znajduje się jeden z najwspanialszych, jakie widziałam, infinity basen. Czy
wiecie, że Marina Bay to nie tylko 55-piętrowy hotel, największe na świecie
kasyno, ale także centrum handlowe, muzeum, teatry, lodowisko i cale mnóstwo
restauracji itd.?
Troszkę zagubieni udaliśmy się w kierunku wskazującym „Skypark”. Zakupiliśmy
bilety i windą wjechaliśmy na 56. piętro wieżowca. Na miejscu przyznam, że zatkało
nas na dobre kilka minut, widok był nieziemski!
W całym tym naszym zwiedzającym nieszczęściu mieliśmy szczęście, bo
trafiliśmy na porę, że oprócz widoku z tarasu mogliśmy wejść do części
przeznaczonej tylko dla gości hotelowych, a mianowicie zobaczyć na własne oczy
ten sławetny infinity basen. Widok był spektakularny. Spoceni, z wielką zazdrością
zerkaliśmy na półnagich, taplających się w wodzie gości hotelowych. Jednak na
pocieszenie tak sobie pomyślałam, że jakbym była takim gościem, to nie
chciałabym, żeby takie grupy zwiedzających gapiły się na mnie, tzn. na widok za
mną ;) i robiły zdjęcia hehe
Nie nadajemy się na prawdziwych turystów i po zwiedzeniu Skypark nie
marzyliśmy o niczym innym jak tylko o zamoczeniu swoich ciał w wodzie. Prosto z
Marina Bay taksówką pojechaliśmy na stację Harbour Front, skąd ekspresowym
pociągiem dotarliśmy na wyspę Sentosa.
Cale popołudnie się moczyliśmy, najpierw w miniparku wodnym na plaży
Palawan, a następnie spacerowaliśmy wzdłuż plaży Siloso.
Namówiłam rodzinkę na
wieczorny muzyczny spektakl świateł i laserów pt. Songs of the sea. Wszyscy
byliśmy pod wrażeniem tego przedstawienia.
Powrót był zabawny, przypomniały mi
się polskie czasy, jak się wracało ze sylwestra z Rynku w Krakowie haha. W
pociągu tłumy, wszyscy ściśnięci jak sardynki, Józio zasnął na rękach u męża i
na sam koniec w metrze zrobił sisi ;)
Przyznam, że z wielką radością wróciliśmy na malezyjskie śmieci.