Dzisiaj w przedszkolu Józia celebrowano Chiński Nowy Rok, wszystkie dzieci miały przyjść ubrane w tradycyjne stroje chińskie lub po prostu podobne, z motywami chińskimi. Specjalnie na tę okazję zakupiłam Józiowi czerwoną elegancką koszulkę.
W tradycji chińskiej przy wszelkich istotnych wydarzeniach, świętach i festiwalach bardzo ważny jest tzw. lion dance albo dragon dance. Centra handlowe, sklepy, sklepiki, biura, a nawet prywatne domostwa zapraszają, a właściwie wynajmują taką grupę specjalnych tancerzy, którzy odstawiają smoczy taniec. Jest to bardzo ważny moment dla każdego wierzącego Chińczyka, gdyż takie show ma głębszą dla nich wartość. Według wierzeń ten taneczny spektakl ma zapewnić dobrobyt, szczęście i pieniądze. Smok jest symbolem wielkiej mocy i władzy królewskiej, a jego taniec, który jest pewnym rytuałem, według legend ma moc uzdrawiania i zapobiegania chorobom.
Pewnie część z was spyta, czym różni się taniec lwa od tańca smoka? Otóż oba mają to samo znaczenie, ale różnią się wykonaniem. Do „lion dance” potrzebne są dwie osoby, jedna kieruje głową, a druga ogonem i ponieważ są w środku kukły, nie widać ich twarzy, natomiast „dragon dance” odstawia wielu tancerzy, ich liczba może sięgać nawet do 40 i tańczącego smoka trzymają wysoko w górze.
Nastała właśnie pora takich spektakli i codziennie słyszę odgłosy bębnów i widzę te wielokolorowe zwierzaki.
Przedszkole Józia jak co roku też zaprosiło taką chińską trupę i miała to być atrakcja dzisiejszego chińskiego „party”.
Józio od początku czuł, że coś według jego przeczuć strasznego będzie miało miejsce i nie chciał założyć czerwonej koszulki, bardzo płakał i wymusił w końcu, żebym zdjęła ją z niego.
Zaczęli schodzić się rodzice, dzieci zostały wyprowadzone do ogrodu i wszyscy w napięciu i ekscytacji oczekiwali niecodziennych gości.
Gdy tylko tancerze uderzyli w bębny, Józio z płaczem pobiegł do swojego azylu – miejsca, które od jakiegoś czasu z nie wiadomych przyczyn uważa za najbezpieczniejsze, a jest nim toaleta. Tam rozsiadł się na sedesie i popłakiwał. Nie było siły, żeby go stamtąd ruszyć, kładł się na ziemi i znowu uciekał do toalety.
Nie tylko mój synek reagował tak histerycznie na te chińskie „straszydła”, wiele dzieci kurczowo trzymało się rodziców, zatykało sobie uszy albo płakało, ale była też spora grupa odważniaków, którzy świetnie się bawili, próbując dotknąć lwa.
Tańczące kukły obeszły wszystkie salki w przedszkolu, podchodziły do dzieci i z paszczy wyrzucały mandarynki, które symbolizują szczęście. Znalazły się też dzieci, które z wielką radością pomagały walić w bębny. Atrakcja była niesamowita i to nie tylko dla dzieci, ale także dla rodziców filmujących swoje pociechy.
Niestety myśmy nie dotrwali do końca, nie miałam sumienia męczyć Józinka i uciekliśmy przed strasznym lwem;)
jestem po stronie Józia i Go rozumiem- wielkie nienaturalne stworzenia i głośne imprezy z dźwiękami, które są hałaśliwe nie przynoszą szczęścia tylko rozdrażnienie- Józio zabierz mamę i przyjedź do nas do lasu, gdy tylko stopnieją śniegi.
OdpowiedzUsuńAga poważnie, moje dzieciaki tez nie lubią nienaturalnych stworzeń, Szymkowi jestem w stanie wytłumaczyć wiele rzeczy, ale Magdalena jeszcze musi się wiele nauczyć- że coś jest tylko symbolika, że szczęście może dać hmm smok, a nie my sami...
dokladnie...najlepsze miejsce dla Jozia to park,las,wies,plaza. Wsrod zwierzakow czy na plazy czuje sie najszczesliwszy:)
UsuńOj kusisz tym lasem Aniu ;)
jak tylko przeczytałam zdanie o czerwonej koszulce to od razu pomyślałam o moim Józku, który tego koloru nie znosi. Widać to domena Józków.
OdpowiedzUsuńToaleta - wiadomo!