Od kilku tygodni mam wielką przyjemność korespondowania z przeuroczym człowiekiem który, jak twierdzi, mógłby być moim dziadkiem albo i lepiej :) Zbyszek jest emerytowanym od 15 lat lekarzem i emigrantem od 33 lat. Obecnie zamieszkuje w środkowej części Niemiec. Polubił mój blog i podczytuje go regularnie, gdyż z Malezją związanych ma wiele wspaniałych wspomnień, którymi zechciał się ze mną podzielić, a ja za jego zgodą pragnę podzielić się z Wami. Zdjęcia Zbyszka(za jego propozycja przeszliśmy na "Ty") są warte zobaczenia, a jego wiedza o historii Malezji budzi respekt.
Zabieram Was teraz w podróż w czasie o kilkadziesiąt lat wstecz :)
Przygoda mojego bohatera zaczyna się „przed wiekami”, jak sam mi napisał, a tak naprawdę w 1965 roku, kiedy to młody lekarz z Warszawy wybrał się na szkolenie do USA, w Seattle University Hospital. W Domu Asystenta, gdzie mieszkał, poznał dwóch lekarzy i przełożoną pielęgniarek, którzy przybyli ze szpitala klinicznego w Kuala Lumpur. Bardzo szybko cała czwórka się zaprzyjaźniła i nawet kupili do spółki samochód.
Pan w okularach i z teczką na zdjęciu nazywał się Satwan Gill, a wołano na niego Sati. Pozostał przyjacielem Zbyszka na tzw. całe życie.
Przyjaciele ciekawi siebie nawzajem, z wielkim zainteresowaniem słuchali historii o swoich egzotycznych krajach. Dzięki tym opowieściom Zbyszek bardzo dużo dowiedział się o Malezji, jej historii, kulturze i klimacie. Był to czas, kiedy bogaty Singapur oddzielił się od mniej zamożnej części kraju – Malezji i hinduscy przyjaciele Zbyszka, bardzo tym faktem oburzeni, nie szczędzili słów krytyki pod adresem władz singapurskich.
Zbyszek opisuje mi, jak to poznani Malezyjczycy „przejawiali naiwny podziw i uznanie dla Związku Radzieckiego. Cenili go za antykolonializm, za miłość do proletariatu, za równość ludzi wszystkich ras i wyznań, za zniesienie podatków, za powszechną bezpłatną opiekę lekarską i za jeszcze parę bzdur, które jacyś cwani agitatorzy wbili im do głowy. Było mi bardzo przykro, że musiałem ich rozczarować. Autentyczne przeżycia z mojego dzieciństwa i młodości były dla nich kubłami zimnej wody, które zniszczyły ich wyobrażenie i marzenia o istnieniu na tym świecie kraju wiecznej sprawiedliwości i szczęśliwości. Chyba udało mi się jakoś sprowadzić ich na ziemię i przeciwdziałać tak modnej w krajach pokolonialnych sowieckiej propagandzie. Że bylem skuteczny, upewniła mnie w tym wiadomość, że jeden z nich założył zakład leczniczy w Kuala Lumpur i po latach został milionerem”.
W kolejnym e-mailu od przesympatycznego eks lekarza czytam:
„Pielęgniarka częstowała nas kurczakami po malajsku, z czego pamiętam, że miałem duże trudności odróżnić, czy udko kurczaka jest tak gorące, czy też tak piekielnie przyprawione, że parzy w usta. Kupiliśmy do spółki volkswagena i woziliśmy się w weekendy po okolicy. W czasie jednej z takich wypraw natrafiliśmy na sad owocowy. Rosły w nim jabłka. Poprosili, aby się zatrzymać, i polecieli te jabłka oglądać. Bylem na nich wściekły, bo mieliśmy jeszcze tego dnia spory kawałek drogi do przejechania. A jabłka to jabłka. Dopiero potem sobie uświadomiłem, że dla nich widok jabłek na drzewie to tak jak dla mnie widok drzew cytrusowych lub plantacji ananasów”.
To spotkanie między tak różnymi ludźmi i w miejscu tak odległym od ich ojczyzn zrodziło silną więź, tak że po wielu latach Zbyszek postanowił zwiedzić kraj swoich przyjaciół.
Pisze o tym w ten sposób: „Do Malezji dotarłem 10 stycznia 1990 roku. Wjechałem tam z Singapuru po moście granicznym długości 1038 metrów. Budowano go 5 lat.
W roku 1965 miasto Singapur, wykorzystując swoje szczególnie korzystne położenie geograficzne (strategiczny w ruchu światowym port morski i lotniczy), odłączyło się od Malezji. Odłączenie ułatwił fakt, że Singapur leży na wyspie. Od stałego lądu dzieli go kanał widoczny na zdjęciach”.
„Na teren Malezji wjechałem autokarem niemieckiej firmy turystycznej Rotel Tours. Ma ona swoje autobusy we wszystkich krajach świata.
Towarzyszyła mi żona, którą Państwo za chwilę poznacie. To ona właśnie podpisała poszczególne zdjęcia. Na zdjęciu na lewo jest nasz pierwszy przystanek na terytorium Malezji, po przekroczeniu granicy między Singapurem a Malezją. Na prawo autor zdjęć, trochę blady (z wrażenia) i pierwszy malezyjski rynek z zatrzęsieniem tropikalnych owoców typowych dla tego kraju”.
cdn.
fajnie się to czyta, czekam na dalszy ciąg. Przekaż Panu Zbyszkowi nasze gorące pozdrowienia z równie gorącego dziś Al-Khobar :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo w imieniu mojego bohatera:) Gorace pozdrowionka także ode mnie dla Was :)
UsuńA dlaczego nie ma Cię jeszcze w naszym "zbiorze" Polaków na obczyźnie ?
UsuńWyrazisz zgodę na zamieszczenie tam Twojego bloga ?
Jesli tak, to napisz proszę jakie imię podac
Jak najbardziej się zgadzam:) i poproszę o linka. A nazwijcie mnie po prostu- Agnieszka
UsuńBlog juz dodany - sprawdz czy moze tak zostać
Usuńhttp://polacynabliskimwschodzie.blogspot.com/2013/04/malezja-w-relacjach-agnieszki.html
super:) wielkie dzięki!
Usuńcała przyjemnosc po naszej stronie.
UsuńTrzeba propagować blogi Polonii :)
Podeslij jakies zdjęcie z Malezji to wstawie - bedzie bardziej kolorowo :)
Usuńok ale to jutro bo padam na pyszczek i pora spać;)
Usuńwyspij sie za mnie, bo ja wlasnie jade "w gości" i szybko nie wroce :)
Usuńps. u mnie jest teraz 17:40 :)
haha dobrze:) a u mnie 22:43 ;)
UsuńZ moją wielką miłością do Malezji nie mogę doczekać się dalszego ciągu :)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla Ciebie i p. Zbyszka :)
mw
Super historia, bardzo ciekawa, czekam na dalszy ciag...pozdrowienia dla was oraz Zbyszka, ktory podzielil sie wrazeniami.
OdpowiedzUsuńCzekam na zdjęcie, zeby zilustrowac Twojego bloga w "zbiorówce" i tak sie tylko niesmialo przpominam :)
OdpowiedzUsuń