Niespodziewanie mój
mąż został wysłany na konferencję do Kuantan; jego szpital pokrywa koszt pobytu
i wyżywienia. Konferencja i wykłady mają trwać 4 dni. Nie lubię zostawać sama z
dziećmi, kiedy mąż ma 24-godzinny dyżur, a co dopiero 4 dni, dlatego postanowiliśmy
pojechać całą rodzinką i zrobić sobie takie miniwakacje w kwietniu.
http://kuantan.regency.hyatt.com/hyatt/hotels-kuantan-regency/index.jsp?null |
Kuantan jest małym
miasteczkiem w stanie Pahang, oddalonym od Kuala Lumpur około 260 km. Jedną z
atrakcji tego miasta jest fajna plaża. Mieszkańcy tego miasteczka są bardzo
sympatyczni, większość stanowią malezyjscy muzułmanie. Niestety ich angielski
nie jest dobry, ale nadrabiali uśmiechem i życzliwością w komunikowaniu się z
turystami.
Po 4 dniach mogę
powiedzieć, że urlop należał do udanych, pomimo że czuję się wykończona fizycznie,
mam zakwasy chyba w każdym mięśniu. A wszystko to za sprawą Józia, który nie miał
ochoty na spacery po plaży i po mieście, a że mama koniecznie chciała coś więcej
zobaczyć niż tylko piach, morze i basen, to musiała nosić na rękach królewicza Józefa.
Nie wiem, jak długo ten mój kręgosłup jeszcze pociągnie....
Po hotelowym śniadanku
mąż odjeżdżał na wykłady, a ja brałam dzieci na spacer po plaży. Adasiowi udało
się jednego ranka złowić „starfish” – dosłownie skakał z radości – jego radość była
bezcennaJ
Podczas innego
spaceru spotkaliśmy Malaja, trzymającego w ręku dopiero co złowione dwa
olbrzymie kraby, podobno tę odmianę można złapać tylko w kwietniu. Wygląd tych
stworzonek odebrał mi chwilowo ochotę na kąpiel w morzu.
Odkryliśmy most łączący
plażę publiczną z dżunglą i inną dziką plażą. Koniecznie chciałam się przejść
tym mostem i zobaczyć, co się znajduje na drugim końcu, Adaś jak zwykle marudził,
że wolałby się taplać w wodzie, Józio zastrajkował po kilku krokach, kładąc się
na ziemi, ale i tak postawiłam na swoim i wkroczyliśmy na most, z którego uciekliśmy
w podskokach, kiedy zobaczyliśmy stado małp nadciągających w naszym kierunku. Cofnęliśmy
się na chodnik i obserwowaliśmy akcję gangu małp. Przyznam, że byłam bardzo wystraszona.
Małpy ruszyły na podbój koszy na śmieci, nie zważając na ludzi. Zgrabnie zrzucały
pokrywy koszy i rozrzucały śmieci, śmiało podchodziły do dzieci, które ochoczo zaczęły
je karmić. Dopiero jak małpy podeszły pod sklepiki przy plaży i huśtawki na
placu zabaw, mieszkańcy zareagowali: tupiąc i strzelając z proc.
Wykorzystałam
moment, kiedy większa grupa turystów wchodziła na most, i podłączyłam się do
nich. Dygotałam ze strachu, przechodząc tak obok tych małp, ale udało się i mogłam
podziwiać dziką plażę.
Jednego popołudnia
wzięłam dzieci do pobliskiego mini ZOO, zwierzątek było wprawdzie malutko, ale była
też możliwość przejażdżki na koniku. Adaś uwielbia takie atrakcje, myślałam, że
uda się też Józia namówić na rundkę, ale niestety Józio wolał podziwiać konie tylko
z daleka. Każda próba zbliżenia się do nich kończyła się histerycznym płaczem,
ale co ciekawe, nie mógł od koni oczu oderwać i całe nasze zwiedzanie ZOO zaczęło
się i skończyło na obserwowaniu koników.
Wyczytałam na
jednym z plakatów, że następnego dnia w tym właśnie ZOO ma być wielkie
przedstawianie: „Nocne ZOO-zabawa dla całej rodziny”. Ta imprezka miała się zacząć
o 20.00 i trwać do 23.00. Namówiłam swoich chłopaków i pojechaliśmy. O rany! Jaka
porażka... Scena i dekoracje wyglądały imponująco, rozłożono krzesła i folie do
siedzenia na ziemi. Oświetlenie i głośniki – wszystko wskazywało na wielkie
show i dobrą organizację, niestety pozory mnie zmyliły. Wyobraźcie sobie, że na
występ czekaliśmy dokładnie godzinę i 15 minut. Tyle trwały jakieś tam
przygotowania, w tym czasie puścili na ekraniku film Disneya.
Nie mogłam usiedzieć,
tak mną trzepało, ale rozglądając się po zgromadzonych miejscowych, zauważyłam,
że tylko mnie przeszkadzało to opóźnienie. Wszyscy z wrodzonym spokojem zapatrzeni
w bajkę, jakby to był największy hit kinowy.
Mój F. zabijał mnie wzrokiem,
gdzie to ja go przyprowadziłam i co to musi oglądać. W takich sytuacjach
arabski temperament się odzywa u mojego męża i co chwilę mnie szturchał, żebyśmy
wyszli. Adaś znużony usnął mi na kolanach. Doczekaliśmy się... wyszła para prowadzących
i po malajsku zaczęli gaworzyć przez następne 10 minut. Okazało się, że
zapowiedzieli jakieś gwiazdy śpiewające, bo potem wyszły na scenę po kolei dwie
piosenkarki i piosenkarz. Nie to, że nie lubię malezyjskich przebojów, bo lubię,
ale nie w środku nocy i to jakieś wyjące smutne piosenki. Mój mąż nie mógł wytrzymać
ani sekundy dłużej i tyle z nocnego Zoo sobie oglądnęliśmy...
Pozostałe dni minęły
nam na zabawie w piasku, kąpieli w morzu, a później w hotelowym basenie. Nabraliśmy
kolorku i wymoczyliśmy ciałka. Fajnie jest się tak zrelaksować od czasu do
czasu.
Malezyjczycy unikaja slonca -biala skora jest tutaj w modzie ;D |
Adas a w tle malezyjskie wczasowiczki |
moj ukochany kwiat Plumerii |
osrodek wypoczynkowy Hyatt Regency Kuantan wieczorem |
prawie jak w Sopocie ;D |
Przepiekny Meczet w centrum miasta Kuantan |
bajecznie!!! Też chcę w takie miejsce i takie ciepełko!!! :) A czy dla Józia nie moglibyście mieć jakiegoś specjalnego wózka? Żebyś nie musiała tak dżwigać? Pozdrawiam z Gdańska! Wszystkiego dobrego dla Was!
OdpowiedzUsuńWspaniały wypad i wrażenia, kraby robią wrażenie podwójne:)
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcia! I ta woda! A te wielgachne kraby wyglądają jak prehistoryczne :)))
OdpowiedzUsuńZdjęcie tego ośrodka wypoczynkowego zapitoliłam Ci na tapetę - jest cudne! Mogę sobie na nie patrzeć i marzyć, że kiedyś, w przyszłości... może uda mi się tam pojechać. Albo przynajmniej w podobne miejsce.
Te kraby to wygladaja jak horseshoe crab i sa bardzo cenne, bo zawieraja cos zwalczajacego raka i nie mozna ich zabic, bo tylko jako zywe to produkuja :)
OdpowiedzUsuńKwiat cudowny a widok kurortu nocna- zapiera dech w piersiach. W sumie dla mnie (tj moje wyobrazenie) jest takie, ze Malezja to jedne wielkie wczasy :P ale to miejsce jest wyjatkowo urokliwe! Zazdroszcze :)
Pozdrawiam,
Mea
Mea- najwidocznie lokalny Malaj nie ma pojecia o wlasciwosciach kraba bo powiedzial mi,ze je zlowil na kolacje:/
UsuńAga dziękuję za pokazanie tego odległego, ale urokliwego świata, a jednocześnie Dzielna Mamo- dałaś radę :-, tylko rzeczywiście uważaj na kręgosłup- może jakiś wózek dla Księcia Józefa ;-)
OdpowiedzUsuńMalezja jest wyjatkowym krajem i naprawde atrakcyjnym turystycznie:) To caloroczne slonce sprawia, ze macie takie wrazenie wiecznych wakacji ale uwierzcie ,ze w zyciu codziennym ono na dluzsza mete bardzo meczy i ja go unikam juz tak jak wszyscy malezyjczycy;)
OdpowiedzUsuńJozio ma swoj wozek,taka japonska parasolke, niestety ona nadaje sie tylko na warunki miejskie a nie terenowe dlatego nie wzielismy jej ze soba:/
Pozdrawiam wszystkich czytelnikow:) i przesylam garsc malezyjskich promyczkow;)
Po pierwsze, nie dziwię się, że urlop udany, skoro w takim pieknym miejscu!!! ach, aż zachciało się wakacji od samego patrzenia na zdjęcia...
OdpowiedzUsuńPo drugie, na moje oko te "kraby" to skrzypłocze, bardzo cenne ze względu na swoją historię i krew.
A po trzecie, bardzo mi się ten blog podoba :)
Pozdrawiam,
Paulina
Ciesze sie,ze kolejna czytelniczka dolaczyla:) Pozdrawiam Cie Paulino serdecznie:)
Usuń